2010/11/12

Jedenastego

Obiecałem sobie nie ruszać więcej tematów politycznych. Ale mam coś do powiedzenia jednak. I napiszę to póki temat świeży.

Wczoraj świętowaliśmy niepodległość. W stolicy (podobnie jak w innych miastach) odbył się z tej okazji szereg różnych uroczystości. Był bieg (nie pobiegłem), parady, przemówienia oraz różnorakie marsze i manifestacje. W tym ta najgłośniejsza - marsz ONR-u oraz kontrmarsz tzw. antyfaszystów.

Jest mi daleko poglądami zarówno do przesadnie prawicowych klimatów wszechpolaków, jak i chorych środowisk lewicujących (mimo, że jako takie poglądy lewicowe są mi czasem bliskie). Ale to, co działo się wczoraj w centrum miasta, i to co działo się przez cały ubiegły tydzień na łamach gazeta peel, to się w pale nie mieści.


Zdziczałe hordy ciot, lewaków oraz aspirujących do miana wykształciuchów studenciaków podążających niczym lemmingi za zakłamanymi hasłami wyżej wspomnianego koszernego portalu, ludzie spod znaku różowego penisa i czerwonej szmaty biegali z obłędem w oczach prowokując zamieszki. Organizatorem tego cyrku był Seweryn Blumsztajn (jakież patriotyczne nazwisko), naczelny stołecznego wydania GW, która to gazetka bez napletka wyłożyła kasę na zakup tysięcy gwizdków, które rozdano rozjuszonym manifestantom. Uruchomiono także specjalną stronę na, a jakże, pejsbuku, żeby każdy wiedział gdzie, kiedy i w imię czego ma protestować.

Reporterzy TVN24 z wypiekami na gębie relacjonowali  przebieg tego marszu, używając przy tym słowa antyfaszyści w każdej możliwej deklinacji. Żeby biedny widz nie miał wątpliwości: każdy kto świętuje niepodległość, jest dumny z bycia Polakiem, i chwali się biało-czerwoną flagą - jest faszystą. I neonazistą. I ciemnym antypostępowcem. W domyśle zapewne również antysemitą. Jeśli Wy drodzy czytelnicy, jesteście w związku heteroseksualnym, śmiecie nie wstydzić się swojej narodowości, a nie daj Bóg zdarza się wam wejść raz do roku do kościoła, to też jesteście już FASZYSTAMI. 

Na koniec, po raz kolejny już, chciałbym wyrazić nadzieję, że większość z Was używa mózgu i potrafi filtrować to, co trafia do nas z (chyba) zawsze zależnych od kogoś mediów.

2010/11/04

Goryl


Oto jestem. Tęskniliście? No pewnie, że tak.
Zrobiłem sobie przerwę. Ot tak. Powodowany zapewne nadchodzącą jesienią poczułem, że nie chce mi się dalej oszukiwać siebie, że ktoś zwraca uwagę na to co tu zamieszam.
Więc odpuściłem. Pisanie na siłę spowodowałoby drastyczny spadek jakości treści. Jak wypracowania na polskim, za które zawsze miernole zbierałem.

Czasem jednak chcę coś napisać, nawet coś bez sensu. Więc nie mogę wiecznie mieć focha. Tylko z tymi zdjęciami tyle roboty - nie zawsze chce mi się przejrzeć paręset sztuk z ostatnich tygodni, a co dopiero zajrzeć do tych wartościowych sprzed paru miesięcy, które z lenistwa odłożyłem na później. Bo nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta - to zdjęcia są tu bohaterami, nie teksty.
A teksty też... mam co i rusz jakieś głębsze, prześmiewcze myśli. Ale jak sobie nie zapiszę od razu, to potem pustka.

Teraz np. chodzi mi po głowie taka mało porywająca rzecz. Zapachy i inne charakterystyczne odczucia związane z porami roku. Już rok temu miałem o tym napisać. Więc może teraz.

Ale spokojnie, nie wszystko na raz.

Jak ta brudna szmata wisząca na niebie nie zamuli mnie całkowicie, to wrócę do wakacyjnej relacji na calitrippin. A na razie, na zachętę goryl z tutejszego zoo. Naprawdę zajebiaszczy - walił się piąchami po klacie niczym tarzan.

2010/09/13

Wielkie nieba...

Dostałem takie sygnały oraz widzę to w Google Analytics, że spora część z tych, którzy weszli na Glance Matters, zwyczajnie nie dotarła do miejsca, gdzie jest opowiadanie. Mniejsza z tym, czy strona jest nieintuicyjna, czy użytkownik nierozgarnięty ;-)
W każdym razie tych, których zdziwiło, jak można się chwalić czterema linijkami mało ciekawego tekstu informuję, że te trzy zdania to tylko pierwszy akapit. Aby przeczytać całość, należy kliknąć "czytaj dalej" (jakież to mało to logiczne).
Aż dziw, że zaledwie jedna osoba oceniła, że lepiej poprasować niż to czytać...

Aby rozluźnić nieco napiętą atmosferę po falstarcie Glance M. opowiem wam, jak dziś zamordowałem osę. Wleciało toto do pokoju, ściągnąłem więc ciapka (kapcia, laczka, etc.) i wyczekawszy na moment, gdy siadła na sofie, trzepnąłem. Kuriozum! Okazało się, że uderzenie o miękką powierzchnię praktycznie nie uszkodziło agresywnego owada poza tym, że odleciała mu (jej) głowa.
Obrzydzenie ustąpiło pola ciekawości, więc przez dobre dwie minuty przyglądałem się, jak całkiem dobra osia głowa rusza czułkami i chwyta szczękami co się znajdzie w jej zasięgu, a kilka centymetrów obok, całkiem nieuszkodzony, bezgłowy odwłok biega, próbuje odlecieć, brzęczy, kłuje co popadnie i kręci się w miejscu nie wiedząc co dalej począć. Ukróciłem tę makabrę dokonując eutanazji.

2010/09/09

Glance Matters

Jakiś czas temu wspominałem Wam, że zrodził mi się w głowie pewien pomysł. Tym razem droga od pomysłu i realizacji była znacznie krótsza niż w przypadku blogów.

Teraz mogę już powiedzieć, że będzie to strona (nie blog), na której co jakiś czas pojawi się coś w rodzaju... hmm... jakby to nazwać? Coś pomiędzy opowiadaniem a charakterystyką bohatera. Pomysłów na postacie jest kilka więc myślę, że co parę tygodni będzie coś nowego. Ale do czasu, bo to projekt raczej krótkoterminowy. Osoby i sytuacje tam przedstawione nie będą w żaden sposób ze sobą powiązane. Całość nosi zbiorczy tytuł "Glance Matters: Skąd wiesz?".

Więcej szczegółów powiem, jak już uzyskam jakiś odzew od szanownego czytelniostwa :-) Dla przykładu, żona zrobiła wielkie oczy i spytała coś w rodzaju: Co to? Skąd to? Co to za nazwiska?

Z czasem zamieszczę link na stałe na obydwu blogach, a później też na pawelurban.com. Póki co, zapraszam do kliknięcia w TEN LINK.

2010/09/02

Glizda

Dzisiaj po deszczu widziałem na chodniku glizdę. Dżdżownicę znaczy, nie glistę ludzką. Ale u nas pod blokiem się mówiło na to glizda :) Dawniej to całe tabuny tego wyłaziły z ziemi po deszczu, a od wielu lat jakoś nie obserwuję. Pewnie globalne ocieplenie ;)

Tym, którzy zaglądają tylko tu, przypominam, że relację z letniego wypoczynku zapodaję na cali.

2010/08/27

Znowu klaskali


No i jesteśmy z powrotem.

Muszę się trochę ogarnąć, rozpakować, napełnić lodówkę i akomodować wzrok do tych grubych warstw chmur. Dramat normalnie. Gdy wsiadaliśmy do samolotu, było 34 stopnie, silny ciepły wiatr i przeczyste niebo. Trzy godziny później lotnisko Chopina (podobno się złoszczą jak się mówi Okęcie) przywitało nas deszczem i ledwo 16 stopniami ciepła. I te durne pałki na pokładzie znowu klaskały przy każdym lądowaniu..

Nietypową relację z moich wakacyjnych obserwacji kulturowych zamieszczę tutaj za parę dni. Od poniedziałku też zapewne zacznę wrzucać sukcesywnie zdjęcia - ze względu na ich tematykę i kolorystykę ukażą się one na CaliTrippin'. Na razie tylko bardzo kiczowaty obrazek z krzywym horyzontem. Czy wam też to przypomina taką czekoladę z orzechami którą przywoziło się za komuny z Węgier albo NRD? Miała taką palmę na opakowaniu, na pomarańczowym tle chyba :)

P.S. Mam w głowie jeden ciekawy projekt-niespodziankę, ale na razie nie powiem co, bo kto to wie, czy znajdę tyle zapału żeby go zrealizować. Powiem tylko, że to drobna sprawa i raczej do poczytania niż do oglądania.

2010/08/11

Jupiii


Właśnie tak mi się micha cieszy na myśl o tym, że już za parę godzin jadę na W A K A C J E !!! :D

2010/08/04

Krzyżacy


 Wiedziałem, że tak będzie. To jest to, o czym już nie jeden raz wspomniałem.

Była wczoraj ta heca z krzyżem. Takiej okazji nie mogłem przegapić. Było dokładnie tak, jak sądziłem - garstka (dosłownie kilkanaście osób) protestujących pod krzyżem, paręset sztuk służb mundurowych i parę tysięcy zwykłych gapiów - jak choćby ja. Wśród tych gapiów parę tuzinów prowodyrów - po mordach sądząc emerytowanych esbeków, wprawionych w prowokacjach, którzy z nudów przychodzą na takie zgromadzenia i z nieskrywaną satysfakcją podżegają tłum do wykrzykiwania skrajnych haseł pod adresem obu stron konfliktu. Nie potrafię nawet opisać radości na tych ich czerwonych gębach, kiedy wykorzystując małe przepychanki między protestującymi a policją, zaczynają z całej siły brutalnie popychać skłębiony tłum aby zasiać panikę. A tefauenowi to na rękę, sfilmują ich i pokażą jako protestujących, żeby młodzież przed telewizorem nie miała wątpliwości która strona konfliktu jest obciachowa.

Ale nie o tym chciałem. Wracając do domu usłyszałem w radiu, jako trzeci w kolejności nius, że rząd przepchnął w sejmie podwyżkę podatków. Potem sprawdziłem na wszystkich większych portalach internetowych - wszędzie bez wyjątku niusem dnia był krzyż. A podatki? No co wy, przecież to wiadomość nikłej wagi. Daleko, daleko na dole strony. Wszędzie. I teraz ja mam uwierzyć, że nagłe, bezzwłoczne i spektakularne wydarzenia pod pałacem, którymi nakarmiono tego dnia media, a z których zupełnie nic nie wynika dla mnie, dla ciebie i ciebie ani dla nikogo, że to było przypadkowe?
Czy rzeczywiście usunięcie jakiegośtam drewnianego krzyża, których w tym mieście stoją setki a może tysiące jest naprawdę tak istotne, że przy tym pośpieszne podwyższanie podatków (na najwyższe dozwolone w UE!) zostaje uznane przez dostarczycieli prawdy dla mas za mało ważne?

Na marginesie mówiąc, tymczasowość tego rozwiązania podatkowego jest równie wiarygodna jak tymczasowość podatku Belki. No ale prawda, łatwiej podwyższyć podatki prostym ludziom i drobnym przedsiębiorcom niż wprowadzić oszczędności, które zezłościłyby np. takich w kakao trącanych górników.

A wiecie jak to będzie z tym VATem na żywność? Na nieprzetworzoną podwyższą go o 2 punkty procentowe. A produkty przetworzone stanieją. Przekładając to na język polski - tradycyjna, zdrowa żywność z pobliskiego warzywniaka i mięsnego stanie się droższa, a cała chemia w słoikach i torebkach - nafaszerowana glutaminianem sodu, azotynem potasu, utwardzonymi tłuszczami, konserwantami i barwnikami - potanieje. To trochę jak w stanach, gdzie żywność modyfikowana genetycznie jest tak mocno dotowana, że ludzie najsłabiej zarabiający nie mogą sobie pozwolić na zdrowe jedzenie. Nie kupują warzyw, owoców i mięsa z normalnych upraw/hodowli, bo kilkakrotnie taniej jest nakarmić dzieciaki górą modyfikowanych hamburgerów z frytkami. A cola jest za bezcen - w promocji taniej niż woda. Skutek jest taki, że grubasów tam tyle co u nas użytkowników sandałów, a co trzecie dziecko ma cukrzycę - podczas gdy jeszcze 30 lat temu na tę chorobę zapadali niemal wyłącznie dorośli. Proponuję dalej się podporządkowywać wytycznym syjonistów, a już niedługo rzeczywiście im się uda zredukować populację niepokornych gojów.

2010/07/28

Społeczność


Jakiś czas temu bogowie przedsiębiorczości zarządzający tracącym popularność serwisem nasza klasa uznali, że samo bombardowanie użytkowników reklamami nie wystarczy. Że chcieliby także wysyłać im reklamy mailem - nie tylko swoje reklamy, bo na sprzedaży bazy adresowej innym reklamodawcom też można zarobić. Oprócz tego fajnie by było, gdyby tymi wszystkimi danymi osobowymi i zdjęciami można było swobodnie się posługiwać, również poza serwisem nk. Żeby w zasadzie można było z tymi danymi robić wszystko.

Jak pomyśleli, tak zrobili. Wprowadzili nowy regulamin, według którego wszystko co tam kiedykolwiek zamieściłeś, jest już tak samo twoje, jak i ich, oraz każdego innego spamotwórcy który ich o to poprosi. Brak akceptacji dla któregokolwiek punktu regulaminu skutkuje likwidacją konta po 30 dniach. Dziś okazuje się, że chyba zbyt dużo ludzi przeczytało regulamin i odrzuciło, bo te 30 dni przedłużają, dając szansę na ponowne zastanowienie.

Zaczęła się fala ucieczek. Dokąd? HA! Otóż ludzie, którzy wcześniej z wypiekami na twarzy podglądali za pomocą n-k zdjęcia dawnych szkolnych miłości oraz znienawidzonych sąsiadów, dzisiaj uznają że n-k to obciach, że posiadanie tam konta to wioska. Zatem zmiana regulaminu to świetna okazja aby pokazać niezależność i... przenieść się w kolejne miejsce gdzie dziś jest trendy a jutro passe. A więc do Facebooka. Krew mnie zalewa jak widzę, że ktoś dodaje sobie na naszej klasie obrazek typu "Find me on Facebook!" albo pisze na tym durnym śledziku, że sorry, nasza klasa przegięła z regulaminem, od dzisiaj jestem tylko na Fejsbuku. Ależ bzdura.

Mało kto zdaje sobie sprawę, że już samo założenie konta na Facebooku pociąga za sobą akceptację takiego regulaminu, przy którym nk to strażnik danych osobowych. Facebook może wszystko, a na pewno znacznie więcej niż nk. Na przykład zdjęcia - FB zastrzega sobie, że staje się właścicielem(!) wszystkich zdjęć jakie tam wrzucacie i nawet jak je skasujecie, FB wciąż je trzyma dla siebie.

Najbardziej jednak niebezpiecznym narzędziem FB jest funkcja "Lubię to!" która pojawia się już na większości popularnych stron internetowych. Niby wszystko git, klikamy, że nam się dana strona lub artykuł lub filmik podoba, nasi znajomi widzą co nam się podoba i wszystko cacy. Tylko nikt nie wie o tym, że wszystko, co kiedykolwiek kliknęliście że lubicie, jest ogólnodostępne i "niekasowalne". Mówiąc prościej, już powstały strony na których wystarczy wpisać ID użytkownika facebooka aby dostać listę absolutnie wszystkiego co kiedykolwiek poleciliście znajomym na FB. Idealna, darmowa baza danych dla reklamodawców. I darmowa kopalnia wiedzy dla różnych służb na temat wrażliwych danych.

Poza tym Facebook jest obecnie zwykłą modą i podobno trendsetterzy już zwiastują koniec tej mody. Dlaczego? Bo największą siłą w internecie jest młodzież. A młodzieży już teraz się nie podoba, że na Facebooka logują się masowo ich rodzice. Poza tym ileż można siedzieć na jednym serwisie? MySpace minął, n-k mija, nim się obejrzycie Facebook też minie. 

Ale wracając na moment do nk. Taki szczegół. Gdy już kasujecie konto, bo się obraziliście na obciachowość serwisu, wiedzcie, że wasze dane tam zostają. Tego nie wie prawie nikt, ale już po skasowaniu konta, należy jeszcze dogrzebać się do następującej opcji. Kontakt --> Profil --> Chcę usunąć swoje dane osobowe --> Przejdź do formularza kontaktowego. Następnie napisać coś w stylu "skasowałem konto, login taki i taki, proszę usunąć wszystkie moje dane osobowe oraz zdjęcia" następnie wysłać tę wiadomość pomimo tego że następny komunikat nas zachęca do rezygnacji z wysyłania. Wtedy po jakimś czasie dostaniecie maila, że wasza dyspozycja została przyjęta i w ciągu 30 dni (!) wasze dane i zdjęcia zostaną usunięte z systemu.

Ten kto tego nie wie, traci najwięcej - bo już nie może podglądać sąsiadów, a wszystkie jego dane wciąż są w użytkowaniu obciachowych panów z działu marketingu.

A zamiast się pienić, foszyć i kasować konto, wystarczy trochę ruszyć makówką i w serwisach społecznościowych nie zamieszczać żadnych swoich prywatnych, wartościowych danych. Nie wrzucać zdjęć z każdego grilla u cioci Gieni, nie chwalić się nową Skodą w garażu. I nie pisać codziennie o tym, czy się wzięło prysznic, albo że po ostatniej imprezie dostało się wysypki na siusiaku. Bo znajomych gówno to obchodzi, a obce cwaniaki zrobią z tego pożytek i zarobek.

2010/07/23

I tak


Yyyyyy...
Lato w pełni. Temperatury iście niepolskie, woda na młyn ekoterrorystów. W mieszkaniu nierzadko cieplej niż za oknem, nagle się okazało że wszędzie mamy podgrzewaną podłogę :) Skóra się lepi, powietrze można ciąć nożem. Nie bardzo to sprzyja pisaniu bloga. Nie ukrywam, że brak interakcji ze strony czytających też nie wpływa pozytywnie na częstotliwość pisania ;] w każdym razie motywacja chwilami sięga poziomu polskiej polityki zagranicznej.

A przychodzą mi co rusz do głowy kolejne pomysły obśmiania tutaj niektórych zjawisk społecznych i kulturowych. Mam też trochę fotoobrazków - z pokazu mody, z parady cioteksów oraz innych mniej czy bardziej ciekawych okazji. Trzeba tylko wybrać zdjęcia, przepuścić przez fotoszopika i napisać parę słów. Sklejanie jednego posta trwa w moim przypadku od 30 do 60 minut. Przykro jak tyle energii trafia w pustkę internetowego eteru. Dlatego tak rzadko.

2010/06/28

Zombie Walk


 Dam wam tym razem odpocząć nieco od polityki i mojego grafomaństwa. W ostatni weekend odwiedziłem dwa całkiem ciekawe wydarzenia, z których przedstawiam całkiem obszerne (jak na siebie) relacje fotograficzne.

W pierwszym rzucie zaprezentuję kilka portretów z tegorocznego Zombie Walk. Być może pamiętacie, rok temu zamieszczałem równie apetyczne zdjęcia, wtedy jednak trafiłem tam zupełnym przypadkiem i nie wiedziałem co to za przedsięwzięcie.

Nie uczestniczyłem w całej paradzie, a jedynie w przygotowaniach do niej. Wbrew pozorom atmosfera była bardzo przyjazna i wesoła. Były ładne dziewczynki:


... byli ładni chłopcy...


... były też sympatyczne pary...


... oraz rozległe obrażenia...


Aby ta trauma nie zapadła wam w pamięć na zbyt długo, już niebawem wrzucę kilka zdjęć z nieco innej, przyjemniejszej dla oka imprezy :)

2010/06/24

Zakpiwszy


Od rana siąpi deszcz i mocno wieje. Jest 12 stopni - całkiem ciepło jak na drugą połowę listopada. Tylko że jest czerwiec.

Może to i dobrze, że jest mokro. W tym kraju mamy taką pogodę, że jak przez tydzień nie pada to rolnicy krzyczą, że jest susza. A susza - wiadomo, to skutek globalnego ocieplenia.

No ale z drugiej strony pada już dobre 6 godzin bez przerwy. Oczami wyobraźni już widzę ekspertów ONZ, którzy mówią, że nasi dziadkowie to nie zaznali deszczu dłuższego niż godzina, dwie. No a cały dzień ulewy to już, jakże modna - ANOMALIA. Zapewne już powstały badania, które udowadniają, że przez ostatnie 500 lat nie było ulewy dłuższej niż pół dnia. A dzisiejsze opady - to skutek działalności człowieka.

Czekałaby nas zguba. Jednak jest szansa na ratunek. Są pewni bardzo mądrzy ludzie, decydujący z ramienia UE, ONZ, USA, i innych, równie dobroczynnych zrzeszeń ponadnarodowych, o polityce ich członków w sprawach klimatycznych. Dziwnym trafem większość z nich ma wykształcenie raczej finansowe niż klimatologiczne. I dziwnym trafem, bez względu na paszport, większość z nich ma niemiecko brzmiące nazwiska. Ale bezinteresownie nad nami czuwają i uradzili wspólnie, że wprowadzenie nowego podatku od każdego mieszkańca Ziemi rozwiąże sprawę. Tak, jak nowa generacja lodówek pozwoliła niegdyś załatać dziurę ozonową, a zamiana tanich i skutecznych żarówek na trujące i drogie świetlówki energooszczędne pozwoliła zniwelować nadmierną konsumpcję prądu w UE.

Podatek ten, w dużym uproszczeniu jest opłatą za oddychanie, w każdym razie taka jest tego idea. Nie zobaczycie go na swoim 'pasku' od pracodawcy, bo zostaje on nałożony pośrednio. Mianowicie podatek płaci przemysł (taki, który zanieczyszcza powietrze), ale tylko pozornie. Bo przemysł cały podatek przerzuca na odbiorcę końcowego - podwyższając ceny.

Oczywiście podatek ten będzie wprowadzany stopniowo. Dla przykładu, Chiny go na razie nie będą płacić, bo są zbyt silne, by im to narzucić. Dla innego przykładu, USA też go póki co nie będą płacić, bo tam, parafrazując wypowiedzi polityków, gospodarka jest zbyt uzależniona od przemysłu i wprowadzenie takiego podatku bardzo by im zaszkodziło. A kto szkodzi USA, ten jest wrogiem demokracji i antysemitą. No ale jest takie miejsce, nazywa się Unia Europejska - jest to miejsce tak bogate, że może dać dobry przykład całemu światu i wprowadzić ten podatek w swoich bogatych (jak Polska) państwach.

Na co idzie ten podatek? Na ochronę środowiska, na modernizację przestarzałych, brudnych technologii? A gdzie tam :-) Nawet w oficjalnych komunikatach nie ma o tym mowy. Z poprawnych politycznie środków masowego przekazu dowiemy się tylko, że podatek ma na celu ograniczenie emisji CO2 - a więc, im więcej fabryka smrodzi, tym więcej płaci. Tyle, że fabryka i tak będzie produkować tyle, na ile jest popyt, a podatek wrzucać w cenę produktu, np. energii. Wzrost cen energii i kosztów produkcji przekłada się od razu na wzrost cen wszystkiego innego. I w ten sposób wszyscy za to płacimy. A kto się na tym bogaci? A cała społeczność Liebermanów, Silversteinów i Zuckerbergów, którzy faktycznie (choć nie bezpośrednio) rozdają karty w cywilizowanym świecie.

Czy ten post, biorąc pod uwagę, że pisany przed drugą turą wyborów prezydenckich, ma wydźwięk polityczny? Skądże znowu, kogo byście nie odhaczyli, to nic się w powyżej opisanej materii nie zmieni. Każdy woli iść z nurtem, bo obecnie nie da się mieć własnego zdania. Polityka międzynarodowa to taka materia, której nie wolno głośno krytykować, bo wtedy media cię zniszczą. Zostaniesz ogłoszony wariatem, spiskowcem, wywrotowcem no i obligatoryjnie antysemitą.

Jest jednak iskierka nadziei. Dzięki internetowi szerzy się świadomość społeczna - np. ja teraz wam próbuję to i tamto uświadomić. Kilka tygodni temu, podczas przemówienia dla Council on Foreign Relations skurwielek prof. Z. Brzeziński przyznał oficjalnie, że nigdy w historii ludzka świadomość polityczna nie była tak szeroka jak teraz i bez żenady stwierdził, że jest to zagrożenie dla wdrażania nowego ładu światowego. Kto nie wierzy, niech poszuka, filmik z tego przemówienia jest dostępny w wielu źródłach. Można zatem przyjąć, że powyższym postem działam na szkodę świata. A jakoś mam odwrotne wrażenie :-)

Tak więc cała nadzieja w internecie, do którego wyłączenia (w razie hipotetycznego, niesprecyzowanego zagrożenia) przyznali sobie właśnie prawo Amerykanie. Autorem ustawy pozwalającej Izr....  o pardon, Amerykanom wyłączyć światowy internet jest niejaki Lieberman, a sponsorem senator Rockefeller, wnuk tamtego Rockefellera. Nic więcej chyba nie muszę dodawać :-)

2010/05/28

2010/05/11

Otręby i busy


Wybaczcie mi proszę, że po raz kolejny popierniczę trochę o samochodach, ale tyle się ich ostatnio naoglądałem, że muszę sobie ulżyć.

W niedzielę wybraliśmy się z moją prawie-już-małżonką do Otrębusów. To taka wioska za Pruszkowem, w której znajduje się Muzeum Motoryzacji i Techniki. Od dawna już chciałem to zobaczyć. Ależ tam bida z nędzą!! Znaczy eksponaty wyczesane – bardzo rzadkie egzemplarze aut zabytkowych (m.in. najstarszy w Polsce samochód, z 1897 r.), trochę gangsterskich fur z lat 20 i 30, krążowniki szos z lat 50 i 60, relikty komunizmu (Syrena, przedłużany Fiat 126p) oraz garść unikatowych prototypów, które nigdy nie weszły do produkcji. Do tego mnóstwo zabytkowych rowerów, motocykli, wózków dziecięcych, resoraków, radioodbiorników itp. Generalnie cud, miód, orzeszki. Ale…

Ale wszystko w tak opłakanym stanie, że aż żal patrzeć. Wszystkie auta zdewastowane, bo choć wsiadać do nich nie można, to są otwarte, więc każdy wsiada. Muzeum nie jest zlokalizowane w żadnym, jakby się mogło wydawać, zamkniętym pomieszczeniu, a w czymś w rodzaju otwartej stodoły, z sypiącymi się ścianami i przeciekającym dachem. Nikt nie pilnuje porządku, nikt nie dba o stan techniczny miejsca. Całość wygląda, jak olbrzymi zapomniany strych z chaotycznie rozrzuconymi gratami – tym bardziej, że odstępy pomiędzy samochodami z każdej strony nie przekraczały 15cm. Obraz nędzy i rozpaczy.

No ale wróćmy do teraźniejszości. Zostałem zaproszony na event samochodowy pod tytułem Nissan 370Z Road Show. Czyli prezentacja nowej odsłony sportowego coupe z literą Z na kierownicy. Pokazówka nie była dla wszystkich, zastanawiałem się z jakiego klucza dobierali uczestników. Na miejscu okazało się, że niemal wszyscy to młodzi faceci w drogich samochodach. Ja chyba jako jedyny przyjechałem czymś normalnym. A zaprosili mnie dlatego, że wypełniając formularz skłamałem co do posiadanego samochodu :) Przez skórę czułem, że to będzie klucz do sukcesu.

Impreza odbywała się w urokliwym miejscu obok plaży nad brzegiem Wisły. Restauracja Boathouse, bo o niej mowa, poza miłą lokalizacją charakteryzuje się ponoć (według gastronauci.pl) wyłącznie tym, że jest bardzo drogo i marnie jakościowo. Przygotowano dla nas bufet z przeróżnymi pysznymi przekąskami i napojami. Ale ja na diecie jestem i twardy byłem. Po wypełnieniu świstka, na którym sprytnie odmówiłem zgody na dalsze przetwarzanie moich danych osobowych, spytano mnie czy wybieram manual czy automat. Wziąłem manual, jak prawdziwy facet i pojechałem z instruktorem w kilkunastominutową przejażdżkę. Co prawda były jeszcze poranne korki, ale udało mi się go docisnąć i Mostem Siekierkowskim prułem już 160 km/h. Miałem bardzo pozytywne odczucia, ale powiedziałem wprost, że gdybym miał wybierać, kupiłbym raczej nowego Camaro – znacznie mocniejszy, znacznie ładniejszy, a do tego zwyczajnie tańszy. 

Na koniec obowiązkowo pamiątkowy gadżet. Wprawdzie jaki by to gadżet nie był, nie jest mi potrzebny, ale przy promocji takich aut mogli się postarać. A smycz z napisem Nissan Sports Cars wydaje mi się śmieszna i tylko potwierdza jak bardzo po macoszemu traktuje się polskich klientów.

Na miejscu stał także Nissan GT-R, następca kultowego wśród drifterów Skyline’a – to już poważne auto, 420 KM i napęd na obie osie. Niestety nie pozwolili nim jeździć :) Uważni czytelnicy pamiętają, że GT-R był jednym z tych samochodów, które marzyłem, żeby wreszcie zobaczyć. I zobaczyłem, i to już parę dni wcześniej, kiedy takowy zaparkował obok naszego niebieskiego bolidu. Nawet strzeliłem mu wtedy fotę komórką, ale jest marnej jakości, więc oszczędzę Wam i w zamian zaprezentuję jego ponętny zadek z wyżej opisanej imprezy.


 Miałem sporo szczęścia ostatnio, bo widziałem też jeszcze jeden samochód, którego nigdy wcześniej moje piękne oczy nie miały okazji oglądać na żywo. Maybach. Taki, jakim swego czasu rozbijał się po Toruniu ojciec dyrektor. Stał przystrojony pod kościołem i czekał na młodą parę. Może i jest ekskluzywny i ultranowoczesny. Ale dla mnie to on jest zwyczajnie brzydki. Ma taki wiejski, chiński dizajn. 

A wiecie, że właśnie minął rok, od kiedy ruszyłem ze swoją stroną?

2010/04/28

Polityczny obiad

















Nie bardzo wiem, co z tej okazji napisać. Już dawno chciałem opublikować tę zupę. Ostatnio zdarzyła się okazja, że ustrzeliłem fotkę innego garnka, zatem prezentuję obydwa.

Powyższa kompozycja to, bodajże, zupa botwinowa. Po nocy spędzonej w lodówce nabrała wściekle różowej barwy, a nieliczne oka tłuszczu zabarwiły się na jaskrawo żółto, niczym zakreślacz biurowy. Niezmiernie ładna była ta zupa. I zdrowa.

A ostatnio tak się zdarzyło, że w lodówce innej niż nasza (mniejsza o okoliczności) poczułem delikatny zapach pleśni, zajrzałem więc do upchniętego głęboko rondla i znalazłem buraczki. Przygotowane niecałe 3 tygodnie wcześniej i zapomniane. W laboratorium lepszej pleśni by nie wyhodował - biała, zielona, niebieska oraz żółta. Nie wiedziałem, że tyle gatunków występuje.

Niech więc poniższy obraz głębokiego zepsucia symbolizuje prawdomówność i bezstronność mediów, jaką obserwujemy już dziś, w związku ze zbliżającymi się wyborami. Co znamienite - również media zagraniczne mają wiele do powiedzenia w tej sprawie. Wartość ich wypowiedzi jest równie wysoka.

2010/04/20

Sprawy bieżące



Widziałem fajny samochód. Ale o tym za chwilę.

Sezon na bieganie trwa cały rok. Odpuszcza się tylko podczas burzy oraz gdy śnieg uniemożliwia przemieszczanie się chodnikami. Jednak dopiero wiosną czuć, że swego rodzaju nowy sezon się zaczął. Najbardziej widać to w pierwszych kilka słonecznych, wiosennych weekendów - na ścieżki nagle ruszają tuziny osób, których wcześniej ani później już nie widać. Kobiety około trzydziestki, spanikowane odkryciem, że figura, o którą nigdy nie musiały dbać, nagle zaczyna gdzieś się ulatniać. Sflaczali młodzi mężczyźni, którzy choć szczupli, zauważają nagle, że wbiegnięcie na 1 piętro przyprawia ich o zadyszkę a choć waga od lat pokazuje tyle samo, wokół brzucha narósł wałeczek. Czterdziestolatkowie, którym brzuch rujnuje życie seksualne. Wszyscy mają szczere chęci, postanowienia.

Większość z nich nie gubi nawet samo lenistwo - może by i zmusili się do truchtania do końca wakacji. A potem złapali bakcyla, jak ja 2 lata temu. Tylko że bieganie, jak każdy sport wymaga rozsądnego i stopniowego przygotowania - po latach w bezruchu nie można ot tak, wyjść i przez 10 minut galopować. W najlepszym wypadku będą zakwasy przez tydzień i całkowita niechęć do dalszych prób.

No ale, tak między nami mówiąc, nawet na tych wiosennych ze słomianym zapałem, patrzę z podziwem - bo jednak im się chciało, a tysiącom innych nie. Za to całkowicie bez podziwu patrzę na zupełnie inną grupę - tabuny japiszonków, którzy wyposażeni w najnowsze, najdroższe i najbardziej zaawansowane obcisłe stroje idą się polansować - udając, że biegną, udając, że jadą na rowerze, udając, że jadą na rolkach. Wiosenny pokaz mody sportowej. Fe! A na zwyczajowe bieganiowe pozdrowienie (skinienie dłonią) patrzą się jak na wariata.

Tak czy inaczej, dla mnie sezon zaczyna się najpierw gdy mogę wyjść w krótkich spodenkach, a potem gdy startuję w pierwszym biegu ulicznym. Moje wyniki są porównywalne z tymi weteranów wojennych, ale nie zrażam się, bo ten sport daje niesłychanego kopa energetycznego. Trzymajcie kciuki 3 maja.

Wracając do samochodów. Jak pamiętacie, stworzyłem niedawno listę ciekawych okazów widywanych za oknem. Od tego czasu widziałem kilka smakowitości.

Tesla Roadster - oto, co dziś stało zaparkowane nieopodal. Dla mniej zorientowanych wyjaśniam - jest to pierwszy na świecie (i jak dotąd jedyny) seryjny sportowy samochód z silnikiem tylko i wyłącznie elektrycznym, a więc nie jakaś gówniana hybryda. Oklejony był napisami Tag Heuer, domyślam się zatem że to ta firma kupiła sobie taki, żeby zwracać na siebie uwagę.
Od kilku miesięcy budują się kolejne miejsca, gdzie można zatankować (naładować) takie auto. Przejechanie takim czymś 100 km kosztuje podobno około 3 zł. Jakby tego było mało, budowa punktów ładowania jest programem pilotażowym i póki co, można tam sobie ładować samochody całkowicie za  darmo! Co nie zmienia faktu, że na razie elektryczne samochody w całym kraju można policzyć na palcach jednej ręki (nie licząc Melexów).

Mercedes SLS AMG - to ten z unikalnie otwieranymi drzwiami do góry, tzw. gullwing. Pierwsze tak drogie (od 810 tys. zł) auto, które w Polsce reklamuje się na billboardach i w gazetach. Stał gdzieś w pobliżu Nowego Światu, wydawało mi się, że był brązowy. Sprawdziłem jednak i nie sprzedają go brązowego. Musiał to być zatem kolor "Monza grey magno", więc z grubsza rzecz biorąc szary. Ale trochę wpada w brąz i, co bardzo ciekawe - jest to lakier matowy. Czyli się w ogóle nie błyszczy!
Ale tak na marginesie mówiąc, podobają mi się brązowe samochody. Nie wiem czemu, chyba mi się z ameryką kojarzą :)

Aston Martin DBS Volante - jeszcze droższy od tego wyżej. Jechałem za nim przez kilka skrzyżowań. Na brytyjskich blachach, ale z kierownicą po właściwej stronie. Za kierownicą wciśnięty w garnitur łysiejący jegomość, który wyglądał jak typowy bezczelny managier z mentalnością przedstawiciela handlowego. W dodatku musiał mieć jakieś kompleksy bo na każdych światłach rozpędzał te swoje 510 koni z wielkim rykiem do granic możliwości. A że synchronizacja świateł jest tutaj żadna, to i tak co kilometr doganiałem go na czerwonym świetle :)

Dziękuję za uwagę.

2010/04/18

Po żałobie

 

 Wraz z końcem tej bodaj najdłuższej w historii żałoby, mimo całego szacunku jaki okazaliśmy, wszyscy mamy już chyba dość czytania i słuchania o katastrofie. Pozwólcie jednak, że pokuszę się o zwięzłe podsumowanie kilku moich myśli i spostrzeżeń z ostatniego tygodnia. Żebym i ja nie musiał do tego myślami wracać.

Patriotyzm

Szkoda, że dopiero teraz, ale dobrze że w ogóle - kupiliśmy sobie flagę i powiesiliśmy na balkonie. Jeszcze 10-15 lat temu polska flaga kojarzyła się raczej z przymusowym świętowaniem 1 maja. Teraz, na szczęście, staje się jakby modna. To dobrze, zazdrościłem zawsze innym narodom, z jaką dumą ozdabiają wszystko co się da wzorem swojej flagi. Jeszcze w ubiegłym roku w święta narodowe w moim bloku wisiały 2-3 flagi. Nie tylko my uzupełniliśmy te braki i w tym tygodniu naliczyłem ich już łącznie 11. Można zatem przypuszczać, że nie trafią one do kosza i czasem będą łopotać na wietrze.

Co ciekawe jednak, zauważyłem taką prawidłowość, że im nowsze osiedle, tym mniej flag. I tak w tzw. miasteczku Wilanów, przebiegając przez sam środek osiedla, widziałem ledwo jedną. Nie wiem, może jakoś z tyłu bloków wywieszali, ale mając na względzie typ rodzin jaki tam zamieszkuje (zapracowanych yuppies)  - wątpię. Z drugiej strony, w starej, willowej części Żoliborza flaga wisi (podobno) przy każdym zamieszkanym domu. Nasz blok jest średnio stary, bo z lat 70. a zatem liczba flag też była przeciętna ;-)

Przedsiębiorczość upośledzona

Polacy są jacy są, ich pomysłowość w dorabianiu grosza bije rekordy świata, a epoka allegro wyzwoliła w niektórych najbardziej żałosne instynkty. Mnie temat cwaniactwa allegrowego interesuje socjologicznie i wiedziałem, że będą cyrki po tej katastrofie. Ale inni byli w szoku. Prasa podała, że wsiowe zegary z parą prezydencką można było kupić już 3 godziny po katastrofie - a mnie się wydaje, że dziennikarze dopiero 3 godziny po katastrofie tam zajrzeli. Moim zdaniem mogły tam być ze 2,5 h wcześniej. Oczami wyobraźni widziałem, jak przedsiębiorczy Radomianie rozkładają karimaty na pl. Piłsudskiego na dzień przed uroczystościami żałobnymi i za pomocą laptopa wystawiają swoje miejsca w pierwszych rzędach na allegro. I że to samo robią na krakowskim rynku pomysłowi Lublinianie. I co? I się sprawdziło. Można było za tysiaka kupić 'darmowe' miejsce stojące na rynku, a za trzykrotność tej sumy przenocować w skromnym mieszkaniu z 'widokiem na pogrzeb'.

Za naszą piękną, szytą flagę 50x80 cm z drewnianym drzewcem zapłaciłem w sklepie 12 zł. W okolicach Pałacu Prezydenckiego za taką gównianą, chińską, plastikową, połowę mniejszą od naszej, z nadrukowanym orłem (kto u licha wymyślił te niezgodne z ustawą o fladze narodowej orły?!) sprzedawcy wołali po 20zł i więcej. Za znicze tak samo. I sprzedawali nawet... oscypki. A mordy mieli ci sprzedawcy takie, że bałbym się przy nich otworzyć portfel, bo mogliby mnie pociąć żyletką, w najlepszym razie. Kryminał zwykły. 
Wszystkie te pseudobiznesowe pomysły są niesmaczne i żenujące. Żeby to jeszcze jakąś fortunę przynosiło, nie, ludzie potrafią wystawiać dobrą opinię kraju na szwank za 20, 50, 100zł. Po to, żeby pokazać, że są cwańsi, że więcej osób, za przeproszeniem wyruchali. I mają z tego satysfakcję, nie tylko z pieniędzy.
Domenę lech-kaczynski.eu ktoś chciał opchnąć za milion peelenów. Takie rzeczy tylko w kraju nad Wisłą.

Wawel

Przyznaję, byłem bardzo zdziwiony decyzją o miejscu pochówku. Mniejsza o to, z jakich powodów. Ale to, co zobaczyłem w telewizji sprawiło, że ręce mi opadły na podłogę i długo nie mogłem ich podnieść. Banda niedorobionych studentów, którzy zapewne poczuli wolność i dorosłość w postaci pokoju w akademiku i lodówki pełnej piwa z Biedronki. Musieli więc być na anty. Anty-cokolwiek, przecież są dorośli i mogą. Wydzierali się zatem i rechotali głośno na widok kamer. Ich argumenty - cóż, trudno tu mówić o argumentach. "Bo yyy bo tutaj są królowie, yyy a w Warszawie jest ten no... jakaśtam yyy katedra, więc my tu nie chcemy". What the fuck?! Z dumą dodawali jeszcze, że zorganizowali się poprzez Fejsbuka i chyba uznali ten fakt za światowy przełom technologiczny. Na nieszczęście całego kraju niektórzy z nich znali parę słów po angielsku i wypowiadali się dla żądnych sensacji mediów zagranicznych. Widziałem toto choćby w CNN. To może nie jest najdojrzalsze wytłumaczenie z mojej strony, ale po obejrzeniu relacji z tego protestu nagle zapragnąłem, żeby właśnie na Wawelu był ten pogrzeb. Na złość debilom.

Zupełnie niezrozumiałe i nie na miejscu wydaje mi się klaskanie mieszkańców tego miasta na widok trumny.  To, że rozlazłe makaroniarze tak robią w Watykanie i podczas lądowań, nie znaczy że trzeba ich naśladować. Biorąc pod uwagę cały włoski światopogląd (większego pajaca niż uwielbiany przez nich Berlusconi szukać ze świecą), w ogóle nie należy ich naśladować. Dobrze, że dzień wcześniej w Warszawie nikt nie robił wioski z klaskaniem.

A tak nawiasem mówiąc, szacuneczek dla Krakówka za tego przerobionego na karawan Maserati Quattroporte :-)

MEDIA

Nie będę tu za bardzo wnikał w szczegóły, bo gdybym wyłożył kawę na ławę bez solidnego podparcia dowodami, uznalibyście mnie za wariata. Ale przeczytajcie to, proszę, uważnie. Chodzi mi o media. O mainstreamowe massmedia, które przez przytłaczającą większość z nas są uznawane za zwykłego dostarczyciela wiedzy i prawdy na temat świata. Teraz zapewne każdy z Was zauważył pewną małą prawdę, która wyszła na jaw, a która jest - dosłownie - wierzchołkiem góry lodowej. Góry, którą jest kłamstwo mediów. Weźmy takiego Lecha K., którego prawdę mówiąc nie byłem fanem. Na podstawie dotychczasowej wiedzy medialnej, można było stwierdzić, że był gburowatym antysemitą, rusofobem i homofobem z manią prześladowczą. Że ośmieszał siebie i Polskę wszędzie, gdzie tylko poszedł. No i, rzecz jasna, że był żałosnym karłem. Zginął w bardzo symbolicznych okolicznościach i co się okazuje - Rosjan bardzo lubił, nie dogadywał się tylko z ich władzami. Żydów darzył olbrzymim szacunkiem, oni jego ponoć też. Był patriotą i jak nikt inny, nie kierował się nigdy interesem własnym tylko kraju - czyli był patriotą w pełnym tego słowa znaczeniu. Był niezmiernie sympatyczny i dowcipny. Że istnieją dziesiątki zdjęć i setki ujęć telewizyjnych, które pokazują go w chwilach wyzwalających serdeczny uśmiech i szczere wzruszenie. Żadnego z tych materiałów nie zobaczyliśmy wcześniej, co najwyżej w ultraPiSowskich niegdyś Wiadomościach TVP. I pewnie nigdy nie zobaczylibyśmy, bo komuś zależało tylko na nagłaśnianiu jego drobnych i rzadkich (sic!) wpadek. A co do wzrostu - był wyższy od prezydenta Rosji czy Francji. Słyszeliście kiedyś, żeby ktoś nabijał się z ich wzrostu?!

A więc wiecie już, że media pokazują to, co chcą. I nie chodzi tu wcale o stronniczych dziennikarzy. To jest znacznie, znacznie grubsza sprawa. Poszperajcie czasem po internecie, zasięgnijcie wiedzy kim są właściciele tych stacji telewizyjnych, gazet, portali internetowych, które wszyscy codziennie czytamy i oglądamy. To nie są żadne interesy jednostkowe, ani interes partyjny. To są rozgrywki ponadnarodowe, wpływy o których nam się nie śni. Manipulacja nie mająca na celu ośmieszyć tylko tego czy innego człowieka - ale bardzo długoterminowe, precyzyjne pranie mózgów. Bardzo szkodliwe, dodajmy. 

Media nie kłamią wprost. Czasem informują nas wyłącznie o tym, co jest zgodne z wytycznymi ich mocodawców - tak robi, na wzór dawnej prasy propartyjnej np. Gazeta Wybiórcza wraz ze swoim portalem. Czasem sprytnie pomijają pewne zdarzenia, lub informują o nich zniekształcając po swojemu - tak robi np. genialny w swojej manipulacji TVN wraz ze swoim Onetem oraz większość gazet codziennych i tygodników. A najczęściej (cała masówka typu RMF, Zet, Polsat, TVP, wp.pl itd.) po prostu bezmyślnie powtarzają, przedrukowują komunikaty agencji prasowych typu Reuters, które to agencje nie są bynajmniej informacyjne. Raczej dezinformacyjne. Wtedy dostajemy kwiatki w postaci niepodważalnych i niedyskutowalnych niusów z WHO (jak przy szczepionkach) ONZ (jak przy globalnym ociepleniu) albo Goldman Sachs (jak przy superbezbiecznych opcjach walutowych). Zakłada się po prostu że są to instytucje ponadnaturalnie bezstronne i genialne w swojej wiedzy. W dodatku non profit. A tymczasem to olbrzymie firmy, cząstki składowe globalnej maszynki pieniędzy. Komu potrzebne takie pieniądze? Domyślam się, że nie chodzi wcale o czyjeś prywatne interesy tylko o kumulację jak największej części światowego kapitału w pewnych rękach. Nie można powiedzieć, że chodzi o Amerykanów, Brytyjczyków, Żydów czy też Polaków. Są obywatelami wielu krajów, ale coś ich łączy. Nie powiem co.

Jesteście ciekawi co takiego? Zacznijcie ruszać głową, czasem próbujcie poszukać prawdziwych informacji na ten czy inny temat dotyczący gospodarki, polityki, a nawet showbusinessu - czegokolwiek, co was interesuje. Wystarczy poszukać w internecie źródeł niezależnych - czyli takich zupełnie niezwiązanych z medialnymi koncernami. To nie są źródła tak profesjonalne i nowoczesne jak TVN czy Onet, więc nie zachęcam do ich całkowitego bojkotowania. Ale gdy już znajdziecie i porównacie, będziecie zaskoczeni, jak bardzo przetworzoną papkę dostajemy na co dzień. Precyzyjnie skonstruowane posiłki bzdur, które zmuszają masy do akceptacji pewnych niedorzecznych decyzji na szczeblu krajowym i światowym. Decyzji, które wpływają na nas negatywnie, a jakimś cudem jesteśmy przekonani, że były potrzebne.

Jak sądzicie, kto wymyślił 30 lat temu tzw. polish jokes czyli amerykańskie kawały o Polakach? Kto sprawił, że Polska w amerykańskim telewizorze to czarnobiały miks śniegu i czołgów. Czemu Polak w brytyjskiej czy niemieckiej prasie to bezzębny rolnik w gumofilcach? Czemu prezydent walczący o interes kraju jest tam przedstawiany głównie jako nierozgarnięty "przeciwnik praw gejów" (a taka była pierwsza reakcja prestiżowej BBC po śmierci prezydenta)? To są pewne powierzchowne stereotypy. Ale oni ich nie powielają bezmyślnie - to piszą i mówią korespondenci, którzy tutaj bywają(!) i wiedzą, że Polska wygląda już niewiele biedniej od nich. Ich szefom po prostu zależy, żeby ten kraj postrzegać tak właśnie. Jako antysemitów i ciemnych rolników z jakże niemodnym w Europie różańcem w dłoni. 

Ludzie

Na rozluźnienie zostawiłem coś zupełnie od czapy. Byłem w tamtym tygodniu kilkakrotnie w miejscach gromadzenia się tłumów - pod Pałacem Prezydenckim, pod Belwederem, na pl. Piłsudskiego, czy też na trasie przejazdu trumny z Pierwszą Damą. Wszędzie masa ludzi. Wyciszonych, uprzejmych. Ale też eleganckich, wyglądających hmm... powiedziałbym, że inteligentnie, ale wtedy oznaczałoby że inni są mniej inteligentni, a tak nie jest. Chodzi mi o to, że wszędzie tam widać było takie czy inne elity - intelektualne, biznesowe, społeczne. Nie widać było za bardzo tych wszystkich ludzi, których mijam każdego dnia przemykających między blokami, stojących na przystankach autobusowych. Ludzi ciężko pracujących. Ich tam nie było. Ale nie potrafię ocenić tej sytuacji. Ot, obserwacja.


"The man who reads nothing at all is better educated than the man who reads nothing but newspapers."
Thomas Jefferson


2010/04/10

10 kwietnia 2010


My, jak w każdy sobotni poranek, byliśmy w delikatesach. Niemal punktualnie o 10 strzępy słów wypowiadanych do telefonów przez podenerwowanych klientów kazały nam odpalić internet w komórce. Pół godziny później, tłoczny zazwyczaj sklep niemal całkiem opustoszał. Muzyka ucichła, na ulicach zasępieni przechodnie z niedowierzaniem spoglądali w nadchodzące smsy.
Takie chwile się pamięta...

Gdy dotarliśmy pod Pałac Prezydencki, były tam już tłumy. Nie było okazji do lepszych zdjęć.

2010/04/07

Mesko


Jeden z głównych pracodawców w moim uroczym rodzinnym mieście od wielu już lat boryka się z kłopotami finansowymi, fundując jednocześnie mieszkańcom cios w plecy w postaci masowych zwolnień.

Teren Zakładów Metalowych, o których mowa, jest olbrzymi. Jakieś dwa lata temu z powodu wyprzedaży części majątku zakładów, jedną z wewnętrznych ulic przekształcono w publiczną, dostępną dla wszystkich. Ja dopiero kilka dni temu przekonałem się jak wygląda tamtejszy krajobraz. Parę hektarów opuszczonych i zdewastowanych hal fabrycznych. Nędza i rozpacz, ale jednocześnie genialny plener do fotografii, zabawy w chowanego, gry w paintballa czy turbogolfa, a także idealne miejsce na spacer emo-dzieciaków lub na dyskretne morderstwo czy gwałt :-)

2010/03/23

Bulgot fał-ósemki


Jakoś w dotychczasowych wpisach udawało mi się uciec od jednej z największych moich miłości. Jedni zachwycają się miejską architekturą, inni swoistym klimatem lub jego brakiem, jeszcze inni sklepami i życiem nocnym. A ja się żywo rozglądam słysząc szlachetny dźwięk wielkich silników, z reguły wolnossących.

Gdzie w Polsce może być taki dostatek egzotycznych aut, jak nie w Warszawie. A w ostatnim czasie naprawdę sporo się ruszyło do przodu w tej materii. Na drogie, choć pospolite BMW 7 czy Mercedesa S w zasadzie nikt od dawna nie zwraca uwagi. Klasyczne Porsche 911 stało się może nie tyle powszechne, ile trochę obciachowe, bowiem przez ostatnie 15 lat był to właściwie jedyny drogi i sportowy samochód, jaki można było u nas spotkać. Dziś kojarzy nam się z panami po szcześćdziesiątce, którzy postanowili wydupczyć (o pardon - zasponsorować) jakąś skwierczącą od solarium blacharę lat dziewiętnaście. OK, jeszcze na wersjach Turbo albo GT2 można zawiesić oko. Ale goła Carrera - zdecydowanie passé.

Tymczasem od kilku lat mamy swobodniejszy dostęp do zachodnich rynków motoryzacyjnych, a ostatnio swoje przedstawicielstwa otwierają kolejne egzotyczne marki - Aston Martin, Ferrari czy Bentley.

Jako, że mieszkam przy jednej z tras wylotowych w kierunku obrzydliwie bogatego Konstancina, pokusiłem się o wypisanie jakież to cacka widuję przez okno (tudzież balkon) regularnie w porze powrotów z pracy. A jest co wymieniać.

Za najbardziej rzucające się w oczy można uznać egzotyczne:
Lamborghini Gallardo LP 560-4 (co najmniej 3 egzemplarze tędy jeżdżą)
Aston Martin DB9 (co najmniej 2 egzemplarze coupe i jeden Volante)
Ferrari F430 Spider
Ferrari 360

Równie piękne są eleganckie:
Rolls-Royce Phantom
Bentley Continental GT
Bentley Continental GTC
Bentley Flying Spur

Z bardziej "przyziemnych" modeli można wymienić:
Maserati GranTurismo
Chevrolet Corvette Z06
Mercedes CL 65 AMG (V12 biturbo)
Lexus IS-F
Porsche Panamera Turbo
Audi R8

oraz wielkie
BMW X6 M
Cadillac Escalade

Na deser zostawiam moje ulubione i wymarzone muscle cars:
Chevrolet Camaro RS (uważny czytelnik dostrzeże słowo Camaro w logo tego bloga)
Dodge Challenger SRT8 (w ilości sztuk 2)
Ford Shelby GT500 (z rzadka)

Warto również wspomnieć o autach które widuję sporadycznie, jak Mercedes SLR McLaren oraz takich, które widziałem tylko raz - a był to okaz bardzo, bardzo rzadki - Porsche Carrera GT, którego wyprodukowano tylko 1111 egzemplarzy i o ile mi wiadomo, tylko jeden jest w Polsce.

Cała powyższa lista może robić wrażenie oczywiście wyłącznie na tych, którzy mieszkają w Polsce, bowiem na zachodzie o taki zestaw znacznie łatwiej. Ale gonimy ich.



Kuriozalna fotka, co? :)

Żałuję tylko, że moje piękne oczy nie widziały dotąd w życiu takich ikon jak Bugatti Veyron (a jest we Wrocławiu), Nissan GT-R oraz szkarady zwanej Maybachem.

Na zakończenie pochwalę się jeszcze, że spotkałem tutaj też raz takie dziwadło jak Nissan Cube oraz ten oto trójkołowiec szwajcarskiej produkcji - Cree Sam


Wprawdzie wiem, że moja prośba zostanie znów zignorowana, ale jeśli widujecie czasem coś ciekawego w tym temacie, pochwalcie się w komentarzach ;)

2010/03/12

Komentarz stylisty


Dziewczyna to czy chłopak, rzec by się chciało. Gdyby nie wypukłości na klatce, ciężko byłoby zgadnąć, bo nawet po włosach dziś nie rozróżnisz płci. I chłopcy i dziewczynki w obcisłych dżinsach, w takich samych butach (o których już chyba dostatecznie dużo kiedyś napisałem) z taką samą bujną czupryną i tak samo wystylizowani. Coś pomiędzy duńską młodzieżą na wycieczce autokarowej we Wrocławiu, a kanadyjską wersją stylu indie. Wiem, gadam jak gej :)

Ale serio, spoglądam czasem na tę młodzież kończącą lekcje w tym gimnazjum niedaleko. Niby zróżnicowani, ale największe wzięcie mają tacy jak na załączonym obrazku. Ale gimnazjum to jeszcze lajt. Jak swego czasu, pracując w śródmieściu jadałem obiady we Freshpoincie, przychodziła tam tłumnie młodzież z pobliskiego liceum. To dopiero były kwiatki - iphony, nowiuteńkie szmatki, pogardliwe spojrzenia. Najgorszy, stereotypowy stołeczny lans i bauns. Chociaż, mając na względzie wachlarz ludzi, których poznałem w tym mieście, nie mogę wykluczyć, że najwięksi lanserzy nie są wcale tutejsi. Rodowici, wbrew obiegowej opinii są całkiem zwyczajni. Ciekawe, czy po mnie widać, że żem ze wsi przyjechoł.

Fajnie, że ostatniego lata dziewuszki odkryły na nowo zwiewne, lekkie sukienki. Mam nadzieję, że i w tym roku odłożą swoje zgrabnie obcisłe spodnie do szaf i odkryją trochę tego, czego zazdrości Polsce cała Europa.

Postaram się, żeby następny post był już bardziej hetero :P

2010/02/23

Primula


W sumie to luty jest i jeszcze wszystko może się spitolić. Ba, w naszym klimacie to nawet pewne, że się tak stanie. Wiadomo, jak mawiają bracia mroczek, "Ależ Kinga, jedna jaskółka wiosny nie czyni, w marcu jak w garncu, bez pracy nie ma kołaczy".

Ale włączyła mi się już wiosna. Dłuższy dzień, więcej światła, coraz mniej białego gówna (za to pod spodem sporo tego prawdziwego, brązowego). Jeszcze parę tygodni i zieloność zacznie wychodzić. A ja mam na źrenicach baterie słoneczne i czuję lekki rausz gdy się ociepla. Nawet okna mam ochotę umyć. I znów jest gdzie biegać. A jak się już ociepli, to i aparat znów zacznę ze sobą nosić.

Ta wiosna będzie inna, dużo nowych wyzwań mnie czeka. W związku z tym jest sporo nadziei i nie mniej obaw. Wierzę, że w tej sytuacji nie zabraknie mi czasu i energii, żeby ponownie nasilić aktywność fotoblogową. Bo jakimś cudem znalazłem wąskie grono relatywnie stałych odbiorców mojego niezależnego przekazu.

Zatem tutaj ponownie zagości ironia, na drugim ponownie zagości beztroskie słońce. Za niedługo.

2010/02/17

MTV. Przemijanie.


Trzy dyszki na karku tuż tuż. Jakoś ostatnio często wracam myślami do tego, co było. I nie wróci. Zawsze lubiłem wspominać, ale raczej konkretne wydarzenia - pierwsze, nieporadne randki, niewiarygodnie durne wygłupy w ogólniaku, czy beztroskie, letnie popołudnia pod blokiem.

W ostatnim czasie wracam jednak myślami do bardziej ogólnych rzeczy, do tego jak wszystko się zmieniło. Wiadomo, technologia poszła do przodu, że hej. W czasach, które wspominam, GPS i komórki istniały co najwyżej w kiczowatych filmach science fiction, komputer to było Atari na szpule albo C64 na kasety, słowo Internet praktycznie nie istniało, a o AIDS niemal nikt nie słyszał. Ha, pamiętam nawet jak na dyskietkę 5,25" (1,2 MB) można było upchnąć kilkanaście gier, a Windows 3.1 sprzedawany był na 10 dyskietkach 3,5".

Ale nie o postęp techniczny mi się rozchodzi. Tylko o otoczenie, atmosferę, popkulturę. Wszyscy znajomi z dawnych lat rozjechali się po kraju lub nawet świecie. Niektórych to nawet nie ma już z nami. Ci co są, pozakładali rodziny, zmienili się często nie do poznania. Dawniej, mimo, że pochodziliśmy z różnych domów, wszyscy byliśmy niemal jednakowi. Potem każdy poszedł we własnym kierunku i każdy coraz bardziej krzywił się we własnych upodobaniach, poglądach. Wszyscy brną w pewne skrzywienia, a to, czy dane skrzywienie jest dobre czy złe, zależy zwykle wyłącznie od punktu widzenia. Ciężko jednak znaleźć wspólny język. I to było pierwsze, co sobie uświadomiłem - te osoby, z którymi wiążę wspomnienia, mogę nawet spotkać na ulicy. Ale z większością nie znajdziemy już nigdy wspólnego języka, takiej więzi, która łączyła wszystkich wtedy. Pocieszające jest to, że każde kolejne pokolenie, te wszystkie roześmiane grupki nastolatków, przeżywają po paru latach dokładnie to samo.

Ale zmierzam do czegoś innego. Kilka dni czy tygodni temu, przeczytałem gdzieś, że niegdyś kultowa stacja MTV oficjalnie zmieniła profil i wykreśliła ze swojego logo dużo mówiące hasło "music television".

Gdy na początku lat 90. rodzice założyli kablówkę - 13 kanałów, w tym 3 polskojęzyczne, MTV było oknem na świat. Wprawdzie świat był już nieco bliżej niż jeszcze ciut wcześniej, gdy oglądając Wzrockową Listę Przebojów Marka Niedźwieckiego w TVP2 nagrywałem piosenki na starym Kasprzaku i wszyscy w domu musieli być cicho, żeby nagrała się sama piosenka. Wtedy to była jedyna szansa obejrzenia teledysku Bon Jovi :) No a MTV Europe dało nową jakość. Całą dobę najnowsza muzyka, sporo programów zza oceanu. Spoty reklamowe stacji były telewizyjnymi dziełami sztuki. Telegazeta MTV była namiastką internetu. Fantastyczne audycje, prezenterzy z prawdziwego zdarzenia. Most Wanted (prowadzący Ray Cokes), Awake on the wild side, Dial MTV, czy piękna prezenterka Coca-Cola Report. Działo się bardzo dużo, a stacja bardzo wiele znaczyła - przecież w latach 80. i 90. większość teledysków była kręcona tylko po to, aby móc się wypromować właśnie w MTV.

A dzisiaj?! Kyrie Elejson... Same reality show, których bez tipsów i dresu po prostu nie da się oglądać. Brakuje mi słów, aby opisać ich poziom. A muzyki - zero! I właściwie nie przeszkadzało mi to dotychczas, po prostu tego nie oglądałem. Aż tu ogłaszają, że MTV już nie wróci. Wtedy mnie ogarnął niepokój - tamta atmosfera, tamte programy, ten klimat. Tego już nie będzie. Nie potrafię tego dokładnie opisać, ale jakaś nieopisana, podświadoma nadzieja, że cały ten świat, którego już nie widać, ale mógłby w każdej chwili wrócić, nagle ta nadzieja została rozwiana. To tak, jakby wyjechać na inny kontynent i osiedlić się tam na stałe, przez całe lata nie wracać do kraju i mieć świadomość - w każdej chwili mogę kupić bilet, choć nie zamierzam. I nagle ktoś ogłasza, że wrócić już nie można. Paniczna tęsknota i tyle.

Jeszcze jedna mała dygresja na temat starzenia się. Wtedy, 15-20 lat temu, był w MTV taki program Greatest Hits. Prowadzący Paul King puszczał w nim kiczowate teledyski z lat 70. i 80. Wiecie, tapirowane włosy, mocne makijaże, poduchy w ramionach i przykrótkie kurteczki dżinsowe. Nie znosiłem tego programu. Totalny lamus i obciach. Do dzisiaj mam przez to prawdziwą awersję do artystów typu Abba, Blondie czy Boney M. Jeśli się dobrze zastanowić, to puszczali tam piosenki właśnie 10-15 letnie. A teraz sam cieszę się jak dziecko, gdy gdzieś w radiu czy telewizji puszczają audycję z muzyką z połowy lat 90. :-)

Jeśli ktoś z nielicznych odwiedzających ma podobne wspomnienia, którymi chciałby się podzielić, może zostawić anonimowy komentarz.

2010/02/10

Bertuś


Bert.

Przepiękny mieszaniec, przerośnięty owczarek. Do bólu niezależny i niewiarygodnie inteligentny.

Choć nikt go tego nie uczył, umiał
- wspinać się po siatce
- rozplątywać siatkę zębami
- złapać każdą latającą koło pyska osę, przegryźć na pół i wypluć bez ukąszenia
- otwierać każde drzwi (do wewnątrz i na zewnątrz)
- uchylać do góry bramę garażową
- odsuwać bramę wjazdową
- otwierać inne bramy, nawet jeśli wymagało to zdjęcia niezapiętej kłódki i zrzucenia skobla
A gdy czegoś nie umiał, gapił się i kombinował tak długo, aż się nauczył.

Trasy spacerów sam wybierał i potrafił jak żaden inny pies komunikować człowiekowi swoje potrzeby i zachcianki - wymownym spojrzeniem i mocnym trącaniem pyskiem. Wzbudzał zachwyt przechodniów i respekt złodziei. Postrach wszystkich psów na osiedlu. Kochanek wszystkich suk. Kilkukrotnie uciekał na wiele dni - tak kochał wolność i suczki. Uwielbiał pływać.

Wiecznie wpatrzony z tęsknotą w dal.

Za kilka dni skończyłby 12 lat. Po długich cierpieniach odszedł od nas dziś rano. Wspomnienia nie odejdą nigdy.

2010/02/02

Menel zrobił robotę


W ostatni piątek na stronie tvn Warszawa opublikowali krótki artykuł na temat Pana Gumy, o którym tutaj pisałem w połowie grudnia. W tymże artykule znalazł się odnośnik do mojego bloga, konkretnie do posta o Gumie właśnie. Momentalnie skoczyła mi oglądalność do jakiś 180 odwiedzin, zamiast zwyczajowych 5-10. Bardzo mnie cieszy, że nagle tyle osób tu zajrzało, oraz że nie zadeptali innych zdjęć. Właściwie to może lepiej jakby je trochę podeptali, bo na przejrzenie reszty mojej wątłej twórczości zdecydowała ledwie garstka. Weszli, wyszli, a my wracamy do normalnego porządku dnia. Wrzuciłem dwa nowe zimowe zdjęcia, a że były ładne i słoneczne, to umieściłem je na Cali Trippin', dokąd zapraszam.