2010/04/20

Sprawy bieżące



Widziałem fajny samochód. Ale o tym za chwilę.

Sezon na bieganie trwa cały rok. Odpuszcza się tylko podczas burzy oraz gdy śnieg uniemożliwia przemieszczanie się chodnikami. Jednak dopiero wiosną czuć, że swego rodzaju nowy sezon się zaczął. Najbardziej widać to w pierwszych kilka słonecznych, wiosennych weekendów - na ścieżki nagle ruszają tuziny osób, których wcześniej ani później już nie widać. Kobiety około trzydziestki, spanikowane odkryciem, że figura, o którą nigdy nie musiały dbać, nagle zaczyna gdzieś się ulatniać. Sflaczali młodzi mężczyźni, którzy choć szczupli, zauważają nagle, że wbiegnięcie na 1 piętro przyprawia ich o zadyszkę a choć waga od lat pokazuje tyle samo, wokół brzucha narósł wałeczek. Czterdziestolatkowie, którym brzuch rujnuje życie seksualne. Wszyscy mają szczere chęci, postanowienia.

Większość z nich nie gubi nawet samo lenistwo - może by i zmusili się do truchtania do końca wakacji. A potem złapali bakcyla, jak ja 2 lata temu. Tylko że bieganie, jak każdy sport wymaga rozsądnego i stopniowego przygotowania - po latach w bezruchu nie można ot tak, wyjść i przez 10 minut galopować. W najlepszym wypadku będą zakwasy przez tydzień i całkowita niechęć do dalszych prób.

No ale, tak między nami mówiąc, nawet na tych wiosennych ze słomianym zapałem, patrzę z podziwem - bo jednak im się chciało, a tysiącom innych nie. Za to całkowicie bez podziwu patrzę na zupełnie inną grupę - tabuny japiszonków, którzy wyposażeni w najnowsze, najdroższe i najbardziej zaawansowane obcisłe stroje idą się polansować - udając, że biegną, udając, że jadą na rowerze, udając, że jadą na rolkach. Wiosenny pokaz mody sportowej. Fe! A na zwyczajowe bieganiowe pozdrowienie (skinienie dłonią) patrzą się jak na wariata.

Tak czy inaczej, dla mnie sezon zaczyna się najpierw gdy mogę wyjść w krótkich spodenkach, a potem gdy startuję w pierwszym biegu ulicznym. Moje wyniki są porównywalne z tymi weteranów wojennych, ale nie zrażam się, bo ten sport daje niesłychanego kopa energetycznego. Trzymajcie kciuki 3 maja.

Wracając do samochodów. Jak pamiętacie, stworzyłem niedawno listę ciekawych okazów widywanych za oknem. Od tego czasu widziałem kilka smakowitości.

Tesla Roadster - oto, co dziś stało zaparkowane nieopodal. Dla mniej zorientowanych wyjaśniam - jest to pierwszy na świecie (i jak dotąd jedyny) seryjny sportowy samochód z silnikiem tylko i wyłącznie elektrycznym, a więc nie jakaś gówniana hybryda. Oklejony był napisami Tag Heuer, domyślam się zatem że to ta firma kupiła sobie taki, żeby zwracać na siebie uwagę.
Od kilku miesięcy budują się kolejne miejsca, gdzie można zatankować (naładować) takie auto. Przejechanie takim czymś 100 km kosztuje podobno około 3 zł. Jakby tego było mało, budowa punktów ładowania jest programem pilotażowym i póki co, można tam sobie ładować samochody całkowicie za  darmo! Co nie zmienia faktu, że na razie elektryczne samochody w całym kraju można policzyć na palcach jednej ręki (nie licząc Melexów).

Mercedes SLS AMG - to ten z unikalnie otwieranymi drzwiami do góry, tzw. gullwing. Pierwsze tak drogie (od 810 tys. zł) auto, które w Polsce reklamuje się na billboardach i w gazetach. Stał gdzieś w pobliżu Nowego Światu, wydawało mi się, że był brązowy. Sprawdziłem jednak i nie sprzedają go brązowego. Musiał to być zatem kolor "Monza grey magno", więc z grubsza rzecz biorąc szary. Ale trochę wpada w brąz i, co bardzo ciekawe - jest to lakier matowy. Czyli się w ogóle nie błyszczy!
Ale tak na marginesie mówiąc, podobają mi się brązowe samochody. Nie wiem czemu, chyba mi się z ameryką kojarzą :)

Aston Martin DBS Volante - jeszcze droższy od tego wyżej. Jechałem za nim przez kilka skrzyżowań. Na brytyjskich blachach, ale z kierownicą po właściwej stronie. Za kierownicą wciśnięty w garnitur łysiejący jegomość, który wyglądał jak typowy bezczelny managier z mentalnością przedstawiciela handlowego. W dodatku musiał mieć jakieś kompleksy bo na każdych światłach rozpędzał te swoje 510 koni z wielkim rykiem do granic możliwości. A że synchronizacja świateł jest tutaj żadna, to i tak co kilometr doganiałem go na czerwonym świetle :)

Dziękuję za uwagę.

10 komentarzy:

  1. ten Mercedes to Muchy? czy nie ma to znaczenia?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zupełnie. Ten, o którym napisałem był brązowawy i matowy. Mucha dostała zwyczajny srebrny. Ale tego też widziałem.
    Tego dnia (jak się potem dowiedziałem, wtedy miała urodziny) odbierałem garnitur przy pl. Trzech Krzyży - a tamtejsze kawiarnie to ulubiona lansiarnia naszych prowincjonalnych gwiazdeczek. Gdy przechodziłem przez ulicę, jechał nim jakiś goguś (jej facet jak sądzę) i bardzo się popisywał. Potem jak wyszedłem z garniturem i szedłem na przystanek to wracali, już ona była za kierownicą. Ona jechała spokojnie. Uwiódł mnie dźwięk silnika - niby zwykłe V8, ale potwornie głośne i agresywne.
    Także kolor słaby, sylwetka też nie rzuca na kolana, ale dźwięk silnika boski, no i te drzwi... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. zapomniałem dodać - przy zmianie biegów robił takie głośne BUM, coś jak backfire tyle że bez ognia z rury. Kapitalna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  4. jak szedłeś na przystanek wnioskuje że przybyłeś gullwingiem ZTM Warszawa :)

    OdpowiedzUsuń
  5. zgadza się =) w dodatku miałem swojego kierowcę

    OdpowiedzUsuń
  6. BUM było od tego, że jej się stopa ześlizgiwała z pedału gdyż miała szpilki. Uderzenie stopą w podłogę dawało to znamienne BUM gdyż stopa spadała z nie lada wysokości.

    OdpowiedzUsuń
  7. swojego raczej nie miałeś! po prostu dzieliłeś jednego kierowcę z tłumem studentów, uczniów, babć ziejących czosnkiem i robotników z reklamówkami z piwem wracających po ciężkim dniu pracy przy budowie Stadionu Narodowego.

    OdpowiedzUsuń
  8. skąd u ciebie tyle pogardy dla emerytów i ludzi pracy? wstydziłbyś się

    OdpowiedzUsuń
  9. wręcz przeciwnie! mam dla nich wiele szacunku i sympatii. podkreśliłem przecież jak starsi ludzi cenią i dbają o swoje zdrowie a odnośnie robotników i innych inteligentów pracujących nadmieniłem "wracając po ciężkim dniu pracy".nie wiem czemu się czepiasz?!

    OdpowiedzUsuń