2011/02/17

Wyszło wreszcie


To się zdarzyło już prawie tydzień temu. Rychło w czas, chciałoby się rzec ale wydarzenie jak najbardziej aktualne, więc podzielę się. Uprzedzam, że nie będzie to nic porywającego.

Cały pieprzony styczeń było ciemno jak w dupie u... no mniejsza z tym u kogo - podobno mają niedługo monitorować internet pod kątem uprzedzeń do mniejszości rasowych, religijnych, seksualnych itd. więc to u kogo w dupie jest ciemno, pozostawię Wam do domysłów.
Ciemno chyba ze sześć tygodni z rzędu. Chmurna szmata grubości paru kilometrów blokująca wszelkie przejawy istnienia słońca, od którego jestem uzależniony. Niby za dnia wszystko widać, ale światła jest tyle, że na widok byle żarówki zapalonej człowiek mruży oczy.

Aż tu któregoś dnia wstaję rano, i... no dobra, jak wstaję to w dalszym ciągu jest ciemno jak... nie ważne. Któregoś dnia wychodzę z domu rano, a tam niebo bez chmur! Wyskrobałem jak co dzień szyby i wgramoliwszy się za kierownicę ruszyłem w drogę do roboty. I tu się zaczyna.

Już przy pierwszych mijanych skrzyżowaniach, blokowisko zwane Stegny okazuje się być nawet mało brzydkie. Potem patrzę i oczom nie wierzę - parę kilometrów przede mną w linii prostej, widzę oświetlone słońcem czubki biurowców w centrum. Jadę sobie dalej, micha mi się już cieszy, tym bardziej, że to chyba piątek był. Palma na rondzie de gaulle'a niestety wciąż w cieniu, ale już pierwsze budynki przy Nowym Świecie, przynajmniej ich szczyty, rozjaśnione porannymi promykami. Skręcam w aleje i jest odlot - piękny jak rzadko PKiN, piękny jak dawniej Marriott. Ciepło-pomarańczowa barwa wschodzącego słoneczka omiata z wierzchu pofalowany dach Złotych Tarasów. No miodzio! Świat nagle, z samobójczo-burego staje się piękny i beztroski. W tej euforii nasuwają mi się skojarzenia z Ameryką - wiecie, oni to potrafią nawet swój największy syf pokazać w taki sposób, wybrać taką porę, że każdy frajer na świecie, na czele ze mną, zaczyna wierzyć w te ich sztuczki.

No. I tak sobie dalej jadę, zajeżdżam na Chmielną, bo tam zostawiam samochód. Ale nie od razu go zostawiam, zanim wjadę na parking, parkuję na chodniku i słucham w radiu wiadomości i pogody. Zawsze tak robię. Tak sobie wyliczyłem, że jak wysłucham w spokoju do końca serwisu, to wtedy dojdę do roboty punktualnie. I tak sobie patrzę - z parkingu wyjeżdża biały Matiz z napisem Zarząd Dróg Miejskich. Facet od tego matiza codziennie rano po wyjeździe z tego parkingu zostawia samochód na chodniku i idzie do jakiegoś sklepu chyba po słodką bułkę, chociaż ryja ma takiego jakby szedł obmacać nieletniego chłopca. Nie kumam, że gościu nie może sobie tej bułki kupić idąc na ten parking, tylko jak idiota idzie przeparkować auto o 50 metrów i dopiero popitala do sklepu.
Potem zjawia się właściciel leciwego, czerwonego pickupa. Nie skrobie mu szyb, nie odgarnia śniegu. Po prostu odpala silnik, wysiada i zaczyna palić. Jeden, dwa, trzy papierosy, w zależności od tego jak długo ogrzewanie sobie radzi z przednią szybą. Tak jak ten zbok z matiza, ten też robi to codziennie.

Ale ten dzień nie był taki sam. Pierwszy raz, odkąd pracuję w tym miejscu widzę tak mało szpetny świat. Budynek Rondo 1 świeci się jak wypolerowany, Nawet ten dresiarz, który każdego ranka wyprowadza małego fafika na siusiu, też wygląda jakoś przyjaźniej. Swoją drogą, zawsze myślałem, że ma takiego świeżo obitego ryja, a on chyba ma jakieś blizny na gębie, bo przez tyle czasu co ja go widuję to każda p..da by z oka zeszła :) I nawet ten sex shop wygląda jakoś przyjaźnie w porannym słońcu. No mówię wam, inny świat.

Wjechałem w końcu na parking, i wtedy doznałem pierwszego bodaj w tym roku kalendarzowym blasku słońca na oczach. Minę miałem jak ten osobnik na zdjęciu powyżej (stąd akurat to a nie inne wybrałem). Pierońsko nie miałem ochoty wysiadać, no ale trudno.

2011/01/23

hell yea


Dzień dobry. Przyznam się, że jestem zmieszany. W pewnym momencie odpuściłem, poczułem brak motywacji do ciągnięcia tego interesu. Myślałem (choć tego nie chciałem), że to miejsce zdechnie w okamgnieniu. Ale nie. Fakt, ruch na stronie spadł, ale i tak każdego dnia, jeśli statcounter nie kłamie, odwiedza mnie 3-10 osób.

Połowa z tego wpada przypadkiem z googlowej wyszukiwarki obrazków - najczęściej oglądają krwawe Zombie Walk, zimowego Pana Gumę, śródmiejskich żuli, pejzaż stołeczny oraz, co ciekawe, zupę botwinową. Ale druga połowa wchodzi po prostu na główną stronę. Aż mi głupio, że nic nie aktualizuję.

Co najmniej 2-3 razy w miesiącu coś mi wpada do głowy, jakaś obserwacja, którą chętnie bym się podzielił. Ale z początkiem grudnia zdobyłem nowego pracodawcę i trochę brakuje silnej woli, aby po całym dniu przed monitorem wlepiać weń gały również w domu. Tym bardziej, gdy ma się tak piękną żonę.

Ale wiecie co? Jestem strasznie dumny z tego, co dotychczas tutaj się pojawiło, i choć wiem, że nie jestem w stanie zapewnić codziennego, czy nawet cotygodniowego contentu, to będę tu czasem pisał. Pierdolę to, czy dla trzech czy jednej osoby. Dopóki ktokolwiek tu będzie klikał, dopóty będę piętnował te przerysowane gimnazjalne trendy, głupotę ludzką oraz od czasu do czasu zdobędę się na nostalgiczne wspominki.

Aparatu nie miałem w rękach od dwóch miesięcy - zmobilizowałem się i zapakowałem go w plecak przed wyjściem do roboty. To był ostatni piątek. Wyciągnąłem go tylko raz, spust migawki wcisnąłem też tylko raz - efekt powyżej. Nawet ładnie wyszło.

2010/11/12

Jedenastego

Obiecałem sobie nie ruszać więcej tematów politycznych. Ale mam coś do powiedzenia jednak. I napiszę to póki temat świeży.

Wczoraj świętowaliśmy niepodległość. W stolicy (podobnie jak w innych miastach) odbył się z tej okazji szereg różnych uroczystości. Był bieg (nie pobiegłem), parady, przemówienia oraz różnorakie marsze i manifestacje. W tym ta najgłośniejsza - marsz ONR-u oraz kontrmarsz tzw. antyfaszystów.

Jest mi daleko poglądami zarówno do przesadnie prawicowych klimatów wszechpolaków, jak i chorych środowisk lewicujących (mimo, że jako takie poglądy lewicowe są mi czasem bliskie). Ale to, co działo się wczoraj w centrum miasta, i to co działo się przez cały ubiegły tydzień na łamach gazeta peel, to się w pale nie mieści.


Zdziczałe hordy ciot, lewaków oraz aspirujących do miana wykształciuchów studenciaków podążających niczym lemmingi za zakłamanymi hasłami wyżej wspomnianego koszernego portalu, ludzie spod znaku różowego penisa i czerwonej szmaty biegali z obłędem w oczach prowokując zamieszki. Organizatorem tego cyrku był Seweryn Blumsztajn (jakież patriotyczne nazwisko), naczelny stołecznego wydania GW, która to gazetka bez napletka wyłożyła kasę na zakup tysięcy gwizdków, które rozdano rozjuszonym manifestantom. Uruchomiono także specjalną stronę na, a jakże, pejsbuku, żeby każdy wiedział gdzie, kiedy i w imię czego ma protestować.

Reporterzy TVN24 z wypiekami na gębie relacjonowali  przebieg tego marszu, używając przy tym słowa antyfaszyści w każdej możliwej deklinacji. Żeby biedny widz nie miał wątpliwości: każdy kto świętuje niepodległość, jest dumny z bycia Polakiem, i chwali się biało-czerwoną flagą - jest faszystą. I neonazistą. I ciemnym antypostępowcem. W domyśle zapewne również antysemitą. Jeśli Wy drodzy czytelnicy, jesteście w związku heteroseksualnym, śmiecie nie wstydzić się swojej narodowości, a nie daj Bóg zdarza się wam wejść raz do roku do kościoła, to też jesteście już FASZYSTAMI. 

Na koniec, po raz kolejny już, chciałbym wyrazić nadzieję, że większość z Was używa mózgu i potrafi filtrować to, co trafia do nas z (chyba) zawsze zależnych od kogoś mediów.

2010/11/04

Goryl


Oto jestem. Tęskniliście? No pewnie, że tak.
Zrobiłem sobie przerwę. Ot tak. Powodowany zapewne nadchodzącą jesienią poczułem, że nie chce mi się dalej oszukiwać siebie, że ktoś zwraca uwagę na to co tu zamieszam.
Więc odpuściłem. Pisanie na siłę spowodowałoby drastyczny spadek jakości treści. Jak wypracowania na polskim, za które zawsze miernole zbierałem.

Czasem jednak chcę coś napisać, nawet coś bez sensu. Więc nie mogę wiecznie mieć focha. Tylko z tymi zdjęciami tyle roboty - nie zawsze chce mi się przejrzeć paręset sztuk z ostatnich tygodni, a co dopiero zajrzeć do tych wartościowych sprzed paru miesięcy, które z lenistwa odłożyłem na później. Bo nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta - to zdjęcia są tu bohaterami, nie teksty.
A teksty też... mam co i rusz jakieś głębsze, prześmiewcze myśli. Ale jak sobie nie zapiszę od razu, to potem pustka.

Teraz np. chodzi mi po głowie taka mało porywająca rzecz. Zapachy i inne charakterystyczne odczucia związane z porami roku. Już rok temu miałem o tym napisać. Więc może teraz.

Ale spokojnie, nie wszystko na raz.

Jak ta brudna szmata wisząca na niebie nie zamuli mnie całkowicie, to wrócę do wakacyjnej relacji na calitrippin. A na razie, na zachętę goryl z tutejszego zoo. Naprawdę zajebiaszczy - walił się piąchami po klacie niczym tarzan.

2010/09/13

Wielkie nieba...

Dostałem takie sygnały oraz widzę to w Google Analytics, że spora część z tych, którzy weszli na Glance Matters, zwyczajnie nie dotarła do miejsca, gdzie jest opowiadanie. Mniejsza z tym, czy strona jest nieintuicyjna, czy użytkownik nierozgarnięty ;-)
W każdym razie tych, których zdziwiło, jak można się chwalić czterema linijkami mało ciekawego tekstu informuję, że te trzy zdania to tylko pierwszy akapit. Aby przeczytać całość, należy kliknąć "czytaj dalej" (jakież to mało to logiczne).
Aż dziw, że zaledwie jedna osoba oceniła, że lepiej poprasować niż to czytać...

Aby rozluźnić nieco napiętą atmosferę po falstarcie Glance M. opowiem wam, jak dziś zamordowałem osę. Wleciało toto do pokoju, ściągnąłem więc ciapka (kapcia, laczka, etc.) i wyczekawszy na moment, gdy siadła na sofie, trzepnąłem. Kuriozum! Okazało się, że uderzenie o miękką powierzchnię praktycznie nie uszkodziło agresywnego owada poza tym, że odleciała mu (jej) głowa.
Obrzydzenie ustąpiło pola ciekawości, więc przez dobre dwie minuty przyglądałem się, jak całkiem dobra osia głowa rusza czułkami i chwyta szczękami co się znajdzie w jej zasięgu, a kilka centymetrów obok, całkiem nieuszkodzony, bezgłowy odwłok biega, próbuje odlecieć, brzęczy, kłuje co popadnie i kręci się w miejscu nie wiedząc co dalej począć. Ukróciłem tę makabrę dokonując eutanazji.

2010/09/09

Glance Matters

Jakiś czas temu wspominałem Wam, że zrodził mi się w głowie pewien pomysł. Tym razem droga od pomysłu i realizacji była znacznie krótsza niż w przypadku blogów.

Teraz mogę już powiedzieć, że będzie to strona (nie blog), na której co jakiś czas pojawi się coś w rodzaju... hmm... jakby to nazwać? Coś pomiędzy opowiadaniem a charakterystyką bohatera. Pomysłów na postacie jest kilka więc myślę, że co parę tygodni będzie coś nowego. Ale do czasu, bo to projekt raczej krótkoterminowy. Osoby i sytuacje tam przedstawione nie będą w żaden sposób ze sobą powiązane. Całość nosi zbiorczy tytuł "Glance Matters: Skąd wiesz?".

Więcej szczegółów powiem, jak już uzyskam jakiś odzew od szanownego czytelniostwa :-) Dla przykładu, żona zrobiła wielkie oczy i spytała coś w rodzaju: Co to? Skąd to? Co to za nazwiska?

Z czasem zamieszczę link na stałe na obydwu blogach, a później też na pawelurban.com. Póki co, zapraszam do kliknięcia w TEN LINK.

2010/09/02

Glizda

Dzisiaj po deszczu widziałem na chodniku glizdę. Dżdżownicę znaczy, nie glistę ludzką. Ale u nas pod blokiem się mówiło na to glizda :) Dawniej to całe tabuny tego wyłaziły z ziemi po deszczu, a od wielu lat jakoś nie obserwuję. Pewnie globalne ocieplenie ;)

Tym, którzy zaglądają tylko tu, przypominam, że relację z letniego wypoczynku zapodaję na cali.

2010/08/27

Znowu klaskali


No i jesteśmy z powrotem.

Muszę się trochę ogarnąć, rozpakować, napełnić lodówkę i akomodować wzrok do tych grubych warstw chmur. Dramat normalnie. Gdy wsiadaliśmy do samolotu, było 34 stopnie, silny ciepły wiatr i przeczyste niebo. Trzy godziny później lotnisko Chopina (podobno się złoszczą jak się mówi Okęcie) przywitało nas deszczem i ledwo 16 stopniami ciepła. I te durne pałki na pokładzie znowu klaskały przy każdym lądowaniu..

Nietypową relację z moich wakacyjnych obserwacji kulturowych zamieszczę tutaj za parę dni. Od poniedziałku też zapewne zacznę wrzucać sukcesywnie zdjęcia - ze względu na ich tematykę i kolorystykę ukażą się one na CaliTrippin'. Na razie tylko bardzo kiczowaty obrazek z krzywym horyzontem. Czy wam też to przypomina taką czekoladę z orzechami którą przywoziło się za komuny z Węgier albo NRD? Miała taką palmę na opakowaniu, na pomarańczowym tle chyba :)

P.S. Mam w głowie jeden ciekawy projekt-niespodziankę, ale na razie nie powiem co, bo kto to wie, czy znajdę tyle zapału żeby go zrealizować. Powiem tylko, że to drobna sprawa i raczej do poczytania niż do oglądania.

2010/08/11

Jupiii


Właśnie tak mi się micha cieszy na myśl o tym, że już za parę godzin jadę na W A K A C J E !!! :D

2010/08/04

Krzyżacy


 Wiedziałem, że tak będzie. To jest to, o czym już nie jeden raz wspomniałem.

Była wczoraj ta heca z krzyżem. Takiej okazji nie mogłem przegapić. Było dokładnie tak, jak sądziłem - garstka (dosłownie kilkanaście osób) protestujących pod krzyżem, paręset sztuk służb mundurowych i parę tysięcy zwykłych gapiów - jak choćby ja. Wśród tych gapiów parę tuzinów prowodyrów - po mordach sądząc emerytowanych esbeków, wprawionych w prowokacjach, którzy z nudów przychodzą na takie zgromadzenia i z nieskrywaną satysfakcją podżegają tłum do wykrzykiwania skrajnych haseł pod adresem obu stron konfliktu. Nie potrafię nawet opisać radości na tych ich czerwonych gębach, kiedy wykorzystując małe przepychanki między protestującymi a policją, zaczynają z całej siły brutalnie popychać skłębiony tłum aby zasiać panikę. A tefauenowi to na rękę, sfilmują ich i pokażą jako protestujących, żeby młodzież przed telewizorem nie miała wątpliwości która strona konfliktu jest obciachowa.

Ale nie o tym chciałem. Wracając do domu usłyszałem w radiu, jako trzeci w kolejności nius, że rząd przepchnął w sejmie podwyżkę podatków. Potem sprawdziłem na wszystkich większych portalach internetowych - wszędzie bez wyjątku niusem dnia był krzyż. A podatki? No co wy, przecież to wiadomość nikłej wagi. Daleko, daleko na dole strony. Wszędzie. I teraz ja mam uwierzyć, że nagłe, bezzwłoczne i spektakularne wydarzenia pod pałacem, którymi nakarmiono tego dnia media, a z których zupełnie nic nie wynika dla mnie, dla ciebie i ciebie ani dla nikogo, że to było przypadkowe?
Czy rzeczywiście usunięcie jakiegośtam drewnianego krzyża, których w tym mieście stoją setki a może tysiące jest naprawdę tak istotne, że przy tym pośpieszne podwyższanie podatków (na najwyższe dozwolone w UE!) zostaje uznane przez dostarczycieli prawdy dla mas za mało ważne?

Na marginesie mówiąc, tymczasowość tego rozwiązania podatkowego jest równie wiarygodna jak tymczasowość podatku Belki. No ale prawda, łatwiej podwyższyć podatki prostym ludziom i drobnym przedsiębiorcom niż wprowadzić oszczędności, które zezłościłyby np. takich w kakao trącanych górników.

A wiecie jak to będzie z tym VATem na żywność? Na nieprzetworzoną podwyższą go o 2 punkty procentowe. A produkty przetworzone stanieją. Przekładając to na język polski - tradycyjna, zdrowa żywność z pobliskiego warzywniaka i mięsnego stanie się droższa, a cała chemia w słoikach i torebkach - nafaszerowana glutaminianem sodu, azotynem potasu, utwardzonymi tłuszczami, konserwantami i barwnikami - potanieje. To trochę jak w stanach, gdzie żywność modyfikowana genetycznie jest tak mocno dotowana, że ludzie najsłabiej zarabiający nie mogą sobie pozwolić na zdrowe jedzenie. Nie kupują warzyw, owoców i mięsa z normalnych upraw/hodowli, bo kilkakrotnie taniej jest nakarmić dzieciaki górą modyfikowanych hamburgerów z frytkami. A cola jest za bezcen - w promocji taniej niż woda. Skutek jest taki, że grubasów tam tyle co u nas użytkowników sandałów, a co trzecie dziecko ma cukrzycę - podczas gdy jeszcze 30 lat temu na tę chorobę zapadali niemal wyłącznie dorośli. Proponuję dalej się podporządkowywać wytycznym syjonistów, a już niedługo rzeczywiście im się uda zredukować populację niepokornych gojów.

2010/07/28

Społeczność


Jakiś czas temu bogowie przedsiębiorczości zarządzający tracącym popularność serwisem nasza klasa uznali, że samo bombardowanie użytkowników reklamami nie wystarczy. Że chcieliby także wysyłać im reklamy mailem - nie tylko swoje reklamy, bo na sprzedaży bazy adresowej innym reklamodawcom też można zarobić. Oprócz tego fajnie by było, gdyby tymi wszystkimi danymi osobowymi i zdjęciami można było swobodnie się posługiwać, również poza serwisem nk. Żeby w zasadzie można było z tymi danymi robić wszystko.

Jak pomyśleli, tak zrobili. Wprowadzili nowy regulamin, według którego wszystko co tam kiedykolwiek zamieściłeś, jest już tak samo twoje, jak i ich, oraz każdego innego spamotwórcy który ich o to poprosi. Brak akceptacji dla któregokolwiek punktu regulaminu skutkuje likwidacją konta po 30 dniach. Dziś okazuje się, że chyba zbyt dużo ludzi przeczytało regulamin i odrzuciło, bo te 30 dni przedłużają, dając szansę na ponowne zastanowienie.

Zaczęła się fala ucieczek. Dokąd? HA! Otóż ludzie, którzy wcześniej z wypiekami na twarzy podglądali za pomocą n-k zdjęcia dawnych szkolnych miłości oraz znienawidzonych sąsiadów, dzisiaj uznają że n-k to obciach, że posiadanie tam konta to wioska. Zatem zmiana regulaminu to świetna okazja aby pokazać niezależność i... przenieść się w kolejne miejsce gdzie dziś jest trendy a jutro passe. A więc do Facebooka. Krew mnie zalewa jak widzę, że ktoś dodaje sobie na naszej klasie obrazek typu "Find me on Facebook!" albo pisze na tym durnym śledziku, że sorry, nasza klasa przegięła z regulaminem, od dzisiaj jestem tylko na Fejsbuku. Ależ bzdura.

Mało kto zdaje sobie sprawę, że już samo założenie konta na Facebooku pociąga za sobą akceptację takiego regulaminu, przy którym nk to strażnik danych osobowych. Facebook może wszystko, a na pewno znacznie więcej niż nk. Na przykład zdjęcia - FB zastrzega sobie, że staje się właścicielem(!) wszystkich zdjęć jakie tam wrzucacie i nawet jak je skasujecie, FB wciąż je trzyma dla siebie.

Najbardziej jednak niebezpiecznym narzędziem FB jest funkcja "Lubię to!" która pojawia się już na większości popularnych stron internetowych. Niby wszystko git, klikamy, że nam się dana strona lub artykuł lub filmik podoba, nasi znajomi widzą co nam się podoba i wszystko cacy. Tylko nikt nie wie o tym, że wszystko, co kiedykolwiek kliknęliście że lubicie, jest ogólnodostępne i "niekasowalne". Mówiąc prościej, już powstały strony na których wystarczy wpisać ID użytkownika facebooka aby dostać listę absolutnie wszystkiego co kiedykolwiek poleciliście znajomym na FB. Idealna, darmowa baza danych dla reklamodawców. I darmowa kopalnia wiedzy dla różnych służb na temat wrażliwych danych.

Poza tym Facebook jest obecnie zwykłą modą i podobno trendsetterzy już zwiastują koniec tej mody. Dlaczego? Bo największą siłą w internecie jest młodzież. A młodzieży już teraz się nie podoba, że na Facebooka logują się masowo ich rodzice. Poza tym ileż można siedzieć na jednym serwisie? MySpace minął, n-k mija, nim się obejrzycie Facebook też minie. 

Ale wracając na moment do nk. Taki szczegół. Gdy już kasujecie konto, bo się obraziliście na obciachowość serwisu, wiedzcie, że wasze dane tam zostają. Tego nie wie prawie nikt, ale już po skasowaniu konta, należy jeszcze dogrzebać się do następującej opcji. Kontakt --> Profil --> Chcę usunąć swoje dane osobowe --> Przejdź do formularza kontaktowego. Następnie napisać coś w stylu "skasowałem konto, login taki i taki, proszę usunąć wszystkie moje dane osobowe oraz zdjęcia" następnie wysłać tę wiadomość pomimo tego że następny komunikat nas zachęca do rezygnacji z wysyłania. Wtedy po jakimś czasie dostaniecie maila, że wasza dyspozycja została przyjęta i w ciągu 30 dni (!) wasze dane i zdjęcia zostaną usunięte z systemu.

Ten kto tego nie wie, traci najwięcej - bo już nie może podglądać sąsiadów, a wszystkie jego dane wciąż są w użytkowaniu obciachowych panów z działu marketingu.

A zamiast się pienić, foszyć i kasować konto, wystarczy trochę ruszyć makówką i w serwisach społecznościowych nie zamieszczać żadnych swoich prywatnych, wartościowych danych. Nie wrzucać zdjęć z każdego grilla u cioci Gieni, nie chwalić się nową Skodą w garażu. I nie pisać codziennie o tym, czy się wzięło prysznic, albo że po ostatniej imprezie dostało się wysypki na siusiaku. Bo znajomych gówno to obchodzi, a obce cwaniaki zrobią z tego pożytek i zarobek.

2010/07/23

I tak


Yyyyyy...
Lato w pełni. Temperatury iście niepolskie, woda na młyn ekoterrorystów. W mieszkaniu nierzadko cieplej niż za oknem, nagle się okazało że wszędzie mamy podgrzewaną podłogę :) Skóra się lepi, powietrze można ciąć nożem. Nie bardzo to sprzyja pisaniu bloga. Nie ukrywam, że brak interakcji ze strony czytających też nie wpływa pozytywnie na częstotliwość pisania ;] w każdym razie motywacja chwilami sięga poziomu polskiej polityki zagranicznej.

A przychodzą mi co rusz do głowy kolejne pomysły obśmiania tutaj niektórych zjawisk społecznych i kulturowych. Mam też trochę fotoobrazków - z pokazu mody, z parady cioteksów oraz innych mniej czy bardziej ciekawych okazji. Trzeba tylko wybrać zdjęcia, przepuścić przez fotoszopika i napisać parę słów. Sklejanie jednego posta trwa w moim przypadku od 30 do 60 minut. Przykro jak tyle energii trafia w pustkę internetowego eteru. Dlatego tak rzadko.

2010/06/28

Zombie Walk


 Dam wam tym razem odpocząć nieco od polityki i mojego grafomaństwa. W ostatni weekend odwiedziłem dwa całkiem ciekawe wydarzenia, z których przedstawiam całkiem obszerne (jak na siebie) relacje fotograficzne.

W pierwszym rzucie zaprezentuję kilka portretów z tegorocznego Zombie Walk. Być może pamiętacie, rok temu zamieszczałem równie apetyczne zdjęcia, wtedy jednak trafiłem tam zupełnym przypadkiem i nie wiedziałem co to za przedsięwzięcie.

Nie uczestniczyłem w całej paradzie, a jedynie w przygotowaniach do niej. Wbrew pozorom atmosfera była bardzo przyjazna i wesoła. Były ładne dziewczynki:


... byli ładni chłopcy...


... były też sympatyczne pary...


... oraz rozległe obrażenia...


Aby ta trauma nie zapadła wam w pamięć na zbyt długo, już niebawem wrzucę kilka zdjęć z nieco innej, przyjemniejszej dla oka imprezy :)

2010/06/24

Zakpiwszy


Od rana siąpi deszcz i mocno wieje. Jest 12 stopni - całkiem ciepło jak na drugą połowę listopada. Tylko że jest czerwiec.

Może to i dobrze, że jest mokro. W tym kraju mamy taką pogodę, że jak przez tydzień nie pada to rolnicy krzyczą, że jest susza. A susza - wiadomo, to skutek globalnego ocieplenia.

No ale z drugiej strony pada już dobre 6 godzin bez przerwy. Oczami wyobraźni już widzę ekspertów ONZ, którzy mówią, że nasi dziadkowie to nie zaznali deszczu dłuższego niż godzina, dwie. No a cały dzień ulewy to już, jakże modna - ANOMALIA. Zapewne już powstały badania, które udowadniają, że przez ostatnie 500 lat nie było ulewy dłuższej niż pół dnia. A dzisiejsze opady - to skutek działalności człowieka.

Czekałaby nas zguba. Jednak jest szansa na ratunek. Są pewni bardzo mądrzy ludzie, decydujący z ramienia UE, ONZ, USA, i innych, równie dobroczynnych zrzeszeń ponadnarodowych, o polityce ich członków w sprawach klimatycznych. Dziwnym trafem większość z nich ma wykształcenie raczej finansowe niż klimatologiczne. I dziwnym trafem, bez względu na paszport, większość z nich ma niemiecko brzmiące nazwiska. Ale bezinteresownie nad nami czuwają i uradzili wspólnie, że wprowadzenie nowego podatku od każdego mieszkańca Ziemi rozwiąże sprawę. Tak, jak nowa generacja lodówek pozwoliła niegdyś załatać dziurę ozonową, a zamiana tanich i skutecznych żarówek na trujące i drogie świetlówki energooszczędne pozwoliła zniwelować nadmierną konsumpcję prądu w UE.

Podatek ten, w dużym uproszczeniu jest opłatą za oddychanie, w każdym razie taka jest tego idea. Nie zobaczycie go na swoim 'pasku' od pracodawcy, bo zostaje on nałożony pośrednio. Mianowicie podatek płaci przemysł (taki, który zanieczyszcza powietrze), ale tylko pozornie. Bo przemysł cały podatek przerzuca na odbiorcę końcowego - podwyższając ceny.

Oczywiście podatek ten będzie wprowadzany stopniowo. Dla przykładu, Chiny go na razie nie będą płacić, bo są zbyt silne, by im to narzucić. Dla innego przykładu, USA też go póki co nie będą płacić, bo tam, parafrazując wypowiedzi polityków, gospodarka jest zbyt uzależniona od przemysłu i wprowadzenie takiego podatku bardzo by im zaszkodziło. A kto szkodzi USA, ten jest wrogiem demokracji i antysemitą. No ale jest takie miejsce, nazywa się Unia Europejska - jest to miejsce tak bogate, że może dać dobry przykład całemu światu i wprowadzić ten podatek w swoich bogatych (jak Polska) państwach.

Na co idzie ten podatek? Na ochronę środowiska, na modernizację przestarzałych, brudnych technologii? A gdzie tam :-) Nawet w oficjalnych komunikatach nie ma o tym mowy. Z poprawnych politycznie środków masowego przekazu dowiemy się tylko, że podatek ma na celu ograniczenie emisji CO2 - a więc, im więcej fabryka smrodzi, tym więcej płaci. Tyle, że fabryka i tak będzie produkować tyle, na ile jest popyt, a podatek wrzucać w cenę produktu, np. energii. Wzrost cen energii i kosztów produkcji przekłada się od razu na wzrost cen wszystkiego innego. I w ten sposób wszyscy za to płacimy. A kto się na tym bogaci? A cała społeczność Liebermanów, Silversteinów i Zuckerbergów, którzy faktycznie (choć nie bezpośrednio) rozdają karty w cywilizowanym świecie.

Czy ten post, biorąc pod uwagę, że pisany przed drugą turą wyborów prezydenckich, ma wydźwięk polityczny? Skądże znowu, kogo byście nie odhaczyli, to nic się w powyżej opisanej materii nie zmieni. Każdy woli iść z nurtem, bo obecnie nie da się mieć własnego zdania. Polityka międzynarodowa to taka materia, której nie wolno głośno krytykować, bo wtedy media cię zniszczą. Zostaniesz ogłoszony wariatem, spiskowcem, wywrotowcem no i obligatoryjnie antysemitą.

Jest jednak iskierka nadziei. Dzięki internetowi szerzy się świadomość społeczna - np. ja teraz wam próbuję to i tamto uświadomić. Kilka tygodni temu, podczas przemówienia dla Council on Foreign Relations skurwielek prof. Z. Brzeziński przyznał oficjalnie, że nigdy w historii ludzka świadomość polityczna nie była tak szeroka jak teraz i bez żenady stwierdził, że jest to zagrożenie dla wdrażania nowego ładu światowego. Kto nie wierzy, niech poszuka, filmik z tego przemówienia jest dostępny w wielu źródłach. Można zatem przyjąć, że powyższym postem działam na szkodę świata. A jakoś mam odwrotne wrażenie :-)

Tak więc cała nadzieja w internecie, do którego wyłączenia (w razie hipotetycznego, niesprecyzowanego zagrożenia) przyznali sobie właśnie prawo Amerykanie. Autorem ustawy pozwalającej Izr....  o pardon, Amerykanom wyłączyć światowy internet jest niejaki Lieberman, a sponsorem senator Rockefeller, wnuk tamtego Rockefellera. Nic więcej chyba nie muszę dodawać :-)